czwartek, 27 września 2012

Detroit Cobras

Nurkując w czeluściach internetu, znalazłem taki oto zespół. Nie jest to żaden punk rock, a nawet gorzej – istnieje podejrzenie, że Detroit Cobras mogą być hipisami, chodzić w rozszerzanych z dołu spodniach, wplatać kwiaty w swe długie włosy i bajdurzyć o światowym pokoju w narkomańskich oparach. Ich garażowe brzmienie zalatuje mocno naftaliną – tak się brzdąkało na wiele lat przed punkową rewolucją, w czasach naszych pra-przodków. Co więcej, ten zespół nie gra nic innego niż covery, więc w sumie nic dziwnego, że ich twórczość (czy raczej – odtwórczość) szybko wpada w ucho i pozostaje między uszami na długie godziny, a nawet dnie. Powstali w 1994 roku i grają niby współcześnie, a jednak jakby nadawali z innego, dawno minionego świata. Całe szczęście, że nie poszli najłatwiejszą drogą i jeżeli już schylają się po cudze, to te mniej znane i stosunkowo mało pedalskie. Tu i tam wrzucą jakąś pulsującą w rytmie rockabilly gitarkę i trzeba przyznać, że nóżka zaczyna się kiwać w rytm. I mimo tych wszystkich wad, które ciągną się za nimi niczym ogon hipisowskiej komety pogardy – mają rozmach skurwysyny, jak to mawiał Michał Anioł, tudzież trzymają jaja w imadle jak mawiał Dzyngis Chan. Pan Sadat poleca.