Kim jest Tim Tebow? Nie wiesz, ale nie szkodzi – nikt w Europie do niedawna nie miał pojęcia o jego istnieniu. Dzięki Super Bowl jego historię zna teraz cały świat. W końcu żeby się znaleźć w bloku reklamowym w finale rozgrywek futbolu amerykańskiego trzeba wysupłać kilka milionów dolarów, ale jest gwarancja, że zobaczy to niemało osób.
Zupełnie zwykły spot “reklamujący” wartości rodzinne. Tima Tebowa, obecnie uznawanego za najlepszego zawodnika akademickiej ligi futbolu amerykańskiego, mogło na świecie nie być, bo jego mama zastanawiała się nad aborcją. Ale urodziła i jak widać, decyzji nie żałuje. W sumie proste i sympatyczne, a nawet lekko zalatujące gejowszczyzną. Tylko pedał może się tak szeroko uśmiechać jak Tim. Ale nawet to nie uratowało go przed publicznym linczem.
Te 30 sekund wywołało niemałe zamieszanie za wielką kałużą. Obrońcy zwierząt, pederaści, wegetarianie, pacyfiści, ateiści, wojownicy o możliwość zabijania nienarodzonych dzieci, przeciwnicy żarówek stuwatowych i inne postępowe barachło stwierdziło, że reklama narusza ich wartości moralne. Zupełnie jakby jakiekolwiek posiadali.
Już nawet nie mam siły tego komentować, więc powiem kolejny raz – oto pedalskie czasy, w których przyszło nam żyć. Gdzie prawda i naturalne skłonności są nie tylko marginalizowane, ale wręcz zakazuje się ich propagowania.
Dużo łatwiej przecież pośmiać się, tak jak w parodii poniżej.
W sumie nawet zabawna ta przeróbka, ale i tak nienawidzę ludzi :-)
poniedziałek, 8 lutego 2010
niedziela, 7 lutego 2010
Warszawska Karta Miejska
czyli po chuj jebane urzędasy mają wiedzieć kiedy wsiadam do metra?
Rzadko się denerwuje bo generalnie to niespotykanie spokojny ze mnie człowiek. Już żyjemy w takim oto pedalskich czasach, gdzie otaczają nas zakazy i zalecenia. Głupie, bardzo głupie i takie o których czytając przypominam sobie, że trzeba się czegoś napić. Ciężko zniosłem zakaz produkcji żarówek stuwatowych. Mało wtedy spałem i ciągle się sam siebie pytałem "dlaczego". Nikt nie potrafił mi tego absurdu wytłumaczyć. Historia ludzkości to ciągła podróż od ciemnoty do oświecenia. I kiedy już osiągnęliśmy jasność absolutną w postaci stuwatówki, nagle cofamy się o wiek do tyłu, bo ktoś doszedł do wniosku, że są one przyczyną globalnego ocieplenia. Żarówek zabrakło, a za oknem od miesiąca mamy minus dwadzieścia. Więc chyba się chujom udało. Ziemia uratowana.
Teraz jakimś urzędasom zamarzyło się, by Warszawska Karta Miejska stała się rzeczą osobistą. Zrobiono wokół tego szum, a tępym masom pokazano, że od teraz będą miały bilet kodowany na kolorowym plastiku i do tego będzie na niej ich zdjęcie. Trzeba jedynie podać szereg danych osobowych i lśniący plastik będzie Twój. Wiele więcej nie potrzeba było. Właśnie kończy się proces wymiany, w Gazecie Wiewiórczej zaś pojawiają się "głosy rozsądku", w których czytelnicy hołdujący nowoczesności narzekają na spóźnialskich. Przecież można było wyrobić sobie nową kartę już wcześniej. Tak jak Oni. Dumni europejczycy z sianem w głowie i chujem w dupie – bo tego im życzę, tak prywatnie.
Nikt jakoś nie zadaje sobie podstawowego pytania: po jakiego wała komuś w ZTM potrzeba personalnych swoich klientów? Po co komuś mój PESEL, adres? Po co komuś wiedza jaki bilet nabywam, kiedy wchodzę do metra i na jakiej stacji?
Teoretycznie jest na to odpowiedź – bo jak się taką kartę zgubi to można ją łatwo odzyskać z powrotem, wyrabiając duplikat na podstawie danych z bazy. Ciekawe ile jest takich przypadków w ciagu roku. Pytanie retoryczne – nikt w ZTM nie wie, a jak wie to nie powie. Ale wiadomo, że mało. Bo wiadomo, że nie o to wcale chodzi.
I wiadomo, że wolność najlepiej zabierać drobnymi kroczkami. Trochę tego, trochę owego, to zakazać, to nakazać, a to na razie jedynie zalecić. Nikt przecież nie będzie protestować w sprawie prozaicznej karty miejskiej. Za jakiś czas władza absolutna wykona kolejny krok naprzód. I powoli, powoli obudzimy się w świecie, w którym obudzić się wcale nie chcemy. Ale wtedy będzie za późno.

Więc obecnie – sram na personalizowane karty miejskie i mam na nie wyjebane. Nikt mi nie będzie mówił co mam robić i jebać stare bigoty ze szpalt Wiewiórczej. Walka o wolność trwa.
Jak mam ochotę mieć erekcję to będę miał erekcję.
A jak będę chciał posłuchać sobie rymujących cyganów z Ełku, to sobie zapuszczam Nazira. Póki chłopaków nie posadzą, albo chociaż zakażą. Chuj w dupę wrogom wolności!!!
Rzadko się denerwuje bo generalnie to niespotykanie spokojny ze mnie człowiek. Już żyjemy w takim oto pedalskich czasach, gdzie otaczają nas zakazy i zalecenia. Głupie, bardzo głupie i takie o których czytając przypominam sobie, że trzeba się czegoś napić. Ciężko zniosłem zakaz produkcji żarówek stuwatowych. Mało wtedy spałem i ciągle się sam siebie pytałem "dlaczego". Nikt nie potrafił mi tego absurdu wytłumaczyć. Historia ludzkości to ciągła podróż od ciemnoty do oświecenia. I kiedy już osiągnęliśmy jasność absolutną w postaci stuwatówki, nagle cofamy się o wiek do tyłu, bo ktoś doszedł do wniosku, że są one przyczyną globalnego ocieplenia. Żarówek zabrakło, a za oknem od miesiąca mamy minus dwadzieścia. Więc chyba się chujom udało. Ziemia uratowana.
Teraz jakimś urzędasom zamarzyło się, by Warszawska Karta Miejska stała się rzeczą osobistą. Zrobiono wokół tego szum, a tępym masom pokazano, że od teraz będą miały bilet kodowany na kolorowym plastiku i do tego będzie na niej ich zdjęcie. Trzeba jedynie podać szereg danych osobowych i lśniący plastik będzie Twój. Wiele więcej nie potrzeba było. Właśnie kończy się proces wymiany, w Gazecie Wiewiórczej zaś pojawiają się "głosy rozsądku", w których czytelnicy hołdujący nowoczesności narzekają na spóźnialskich. Przecież można było wyrobić sobie nową kartę już wcześniej. Tak jak Oni. Dumni europejczycy z sianem w głowie i chujem w dupie – bo tego im życzę, tak prywatnie.
Nikt jakoś nie zadaje sobie podstawowego pytania: po jakiego wała komuś w ZTM potrzeba personalnych swoich klientów? Po co komuś mój PESEL, adres? Po co komuś wiedza jaki bilet nabywam, kiedy wchodzę do metra i na jakiej stacji?
Teoretycznie jest na to odpowiedź – bo jak się taką kartę zgubi to można ją łatwo odzyskać z powrotem, wyrabiając duplikat na podstawie danych z bazy. Ciekawe ile jest takich przypadków w ciagu roku. Pytanie retoryczne – nikt w ZTM nie wie, a jak wie to nie powie. Ale wiadomo, że mało. Bo wiadomo, że nie o to wcale chodzi.
I wiadomo, że wolność najlepiej zabierać drobnymi kroczkami. Trochę tego, trochę owego, to zakazać, to nakazać, a to na razie jedynie zalecić. Nikt przecież nie będzie protestować w sprawie prozaicznej karty miejskiej. Za jakiś czas władza absolutna wykona kolejny krok naprzód. I powoli, powoli obudzimy się w świecie, w którym obudzić się wcale nie chcemy. Ale wtedy będzie za późno.

Więc obecnie – sram na personalizowane karty miejskie i mam na nie wyjebane. Nikt mi nie będzie mówił co mam robić i jebać stare bigoty ze szpalt Wiewiórczej. Walka o wolność trwa.
Jak mam ochotę mieć erekcję to będę miał erekcję.
A jak będę chciał posłuchać sobie rymujących cyganów z Ełku, to sobie zapuszczam Nazira. Póki chłopaków nie posadzą, albo chociaż zakażą. Chuj w dupę wrogom wolności!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)