Rzadko się denerwuje bo generalnie to niespotykanie spokojny ze mnie człowiek. Już żyjemy w takim oto pedalskich czasach, gdzie otaczają nas zakazy i zalecenia. Głupie, bardzo głupie i takie o których czytając przypominam sobie, że trzeba się czegoś napić. Ciężko zniosłem zakaz produkcji żarówek stuwatowych. Mało wtedy spałem i ciągle się sam siebie pytałem "dlaczego". Nikt nie potrafił mi tego absurdu wytłumaczyć. Historia ludzkości to ciągła podróż od ciemnoty do oświecenia. I kiedy już osiągnęliśmy jasność absolutną w postaci stuwatówki, nagle cofamy się o wiek do tyłu, bo ktoś doszedł do wniosku, że są one przyczyną globalnego ocieplenia. Żarówek zabrakło, a za oknem od miesiąca mamy minus dwadzieścia. Więc chyba się chujom udało. Ziemia uratowana.
Teraz jakimś urzędasom zamarzyło się, by Warszawska Karta Miejska stała się rzeczą osobistą. Zrobiono wokół tego szum, a tępym masom pokazano, że od teraz będą miały bilet kodowany na kolorowym plastiku i do tego będzie na niej ich zdjęcie. Trzeba jedynie podać szereg danych osobowych i lśniący plastik będzie Twój. Wiele więcej nie potrzeba było. Właśnie kończy się proces wymiany, w Gazecie Wiewiórczej zaś pojawiają się "głosy rozsądku", w których czytelnicy hołdujący nowoczesności narzekają na spóźnialskich. Przecież można było wyrobić sobie nową kartę już wcześniej. Tak jak Oni. Dumni europejczycy z sianem w głowie i chujem w dupie – bo tego im życzę, tak prywatnie.
Nikt jakoś nie zadaje sobie podstawowego pytania: po jakiego wała komuś w ZTM potrzeba personalnych swoich klientów? Po co komuś mój PESEL, adres? Po co komuś wiedza jaki bilet nabywam, kiedy wchodzę do metra i na jakiej stacji?
Teoretycznie jest na to odpowiedź – bo jak się taką kartę zgubi to można ją łatwo odzyskać z powrotem, wyrabiając duplikat na podstawie danych z bazy. Ciekawe ile jest takich przypadków w ciagu roku. Pytanie retoryczne – nikt w ZTM nie wie, a jak wie to nie powie. Ale wiadomo, że mało. Bo wiadomo, że nie o to wcale chodzi.
I wiadomo, że wolność najlepiej zabierać drobnymi kroczkami. Trochę tego, trochę owego, to zakazać, to nakazać, a to na razie jedynie zalecić. Nikt przecież nie będzie protestować w sprawie prozaicznej karty miejskiej. Za jakiś czas władza absolutna wykona kolejny krok naprzód. I powoli, powoli obudzimy się w świecie, w którym obudzić się wcale nie chcemy. Ale wtedy będzie za późno.

Więc obecnie – sram na personalizowane karty miejskie i mam na nie wyjebane. Nikt mi nie będzie mówił co mam robić i jebać stare bigoty ze szpalt Wiewiórczej. Walka o wolność trwa.
Jak mam ochotę mieć erekcję to będę miał erekcję.
A jak będę chciał posłuchać sobie rymujących cyganów z Ełku, to sobie zapuszczam Nazira. Póki chłopaków nie posadzą, albo chociaż zakażą. Chuj w dupę wrogom wolności!!!