piątek, 16 grudnia 2011

Gaslight Anthem




Słucham sobie tych płyt już od pewnego czasu, ale dopiero teraz naszło mnie żeby podzielić się ze światem tym wiekopomnym faktem. Z Gaslight Anthem jest jak z denerwującym nas znajomym. Najpierw nas wkurwia i nie rozumiemy zachwytów nad jego osobą. Jednak po dokładniejszym poznaniu ukazuje swoje prawdziwe wnętrze, skryte za niepasująca nam zrazu fasadą i zmieniamy zdanie zupełnie jakby poprzednia opinia wcale nie należała do nas. Na każdym nagraniu tego zespołu powinno nalepiać się informację, że zanim coś się o nich powie, powinno się je przesłuchać co najmniej trzy razy pod rząd. Gwarantuję, że już za drugim razem ich rzępolenie wpadnie w ucho, a za trzecim pójdzie czwarty i piąty i szósty odsłuch... I w sumie nadal nie wiadomo, dlaczego?



Wystarczy zerknąć na zdjęcia, by od razu się do nich zrazić. Czy tymi pedałkami zachwyca się pół punkowego świata od Sumatry po Bielany? Spójrzcie tylko na ich wystylizowane ubranka, nakrycia głów prosto z salonu mody, czy chociażby na tatuaże, które są odsłaniane w wystudiowanych pozach. Ich twarze mówią do nas wprost – pochodzimy z dobrych rodzin, wychowaliśmy się w wielkich domach na przedmieściach, nie wiemy co to kredyty, nigdy nie jechaliśmy publiczną komunikacją, a od buntowniczej młodości woleliśmy dobre studia oraz pierwsze inwestycje na giełdzie. Ci ludzie z pewnością znają robotniczy trud jedynie z opowieści, którym nie do końca dowierzają. Jak to, pytają wtedy, są na tym świecie ludzie, którzy nie mają własnego samochodu, mieszkają na 25 metrach kwadratowych i pracują ponad 40 godzin tygodniowo?

Pierwszy kontakt z twórczością też raczej nie napawa optymizmem. Pazura tyle w niej co w piosenkach Marka Grechuty (z całym szacunkiem). Wokal z lekką chrypką trąci hipsterskim gejem na kilometr, instrumentarium aż czuć że się męczy w tej lekkiej, sennej atmosferze rodem z New Jersey. Zamykasz oczy i co widzisz? Widzisz koncert Gaslight Anthem i tłum młodzieży ubranej w wełniane czapki, flanelowe koszule i spodnie rurki. To musi być szał pośród nastoletniej klasy średniej, która jakby co, walczy o godność pracy w Indiach i wyborcze prawa kobiet w Jemenie. Jedynie noga po pewnym czasie zaczyna niepokojąco drgać w rytmie, zachęcając język do podśpiewywania. Gatunkowo, Gaslight Anthem to połączenie punka (ale tego współczesnego, amerykańskiego, który właśnie wyszedł od fryzjera na 5th Avenue), tradycji blues rockowej, folka ze wschodniego wybrzeża, podlane sosem zrobionym z heartland rocka. Dla osób z mniejszą wyobraźnią – Bruce Springsteen, tylko wiele lat temu i z nieco większą energią. To nie mogło się udać, a jednak, i ja zaliczam się do osób, które codziennie rano budzą się z jednym pytaniem kołatającym się w głowie: co zrobiłem źle, że lubię to słodkie niczym rzygowiny piosenki pseudopunków z Gaslight Anthem?


Gaslight Anthem – We Dit It When We Were Young

Gaslight Anthem - The Diamond Church Street Choir

Gaslight Anthem – Old White Lincoln

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Zostawi nas czy nie, oto jest pytanie tygodnia

Ciężko jest być polonistą. Mówią o nas „konfitury” i wytykają palcami na wszystkich stadionach Polski (a nawet świata, bo w Podgoricy też się nie spodobaliśmy) ale nawet nie wiedzą jak ciężko jest codzienną pracą zdobyć oraz utrzymać renomę Czarnego Pedała. Czasami odnoszę wrażenie, że kibicowanie KSP to już ponad moje starcze siły. Ile nerwów! Ile zmian nastrojów! Jak u kobiety przed okresem, a nawet gorzej. W zeszłym sezonie, mając najlepszy skład w lidze, dzielnie walczyliśmy o utrzymanie. W tym, raz jest lepiej (zwycięstwo nad zieloną ladacznicą ma swoją wymowę), raz gorzej, a (nie)raz tragicznie. Nasi kopacze są w stanie przegrać z każdym. Polonia to idealny rywal „na przełamanie”. Tyle głupich punktów potraciliśmy, że jakby tylko część z nich dodać do sumy, wyszłoby, że powinniśmy ... przodować w lidze ogórków i ogórasow by Orange!

Ostatnie dni to już absolutny rollercoaster. Nie od dzisiaj wieszczę, że pewnego dnia, nasz Pan i Władca, mości Wojciechowski, spakuje zabawki i zostawi na Polonii jedynie zgliszcza oraz wspomnienia. No i ten dzień, według niektórych źródeł, właśnie nastąpił. Coraz głośniejsze są plotki mówiące, iż JWC zabierze się za pompowanie & niszczenie Lechii Gdańsk. W pewnym sensie, zabawne byłoby patrzeć z boku jak ten furiat rozwala inny klub niż nasz, chociaż jak znam polonijne szczęście... Jak je znam, to się okażę, że w Gdańsku, Płońsku albo i Sandomierzu, JW jest w stanie zbudować wspaniały, zmotywowany zespół, dla którego sięgnięcie po koronę mistrza to problem taki jak dla grubasa pierdnięcie, czyli żaden. Nad Konwiktorską numer sześć zdaje się wisieć fatum, które rechocze, śmiejąc się nam w twarz. Tu nigdy nie będzie normalnie. Tak pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. Już zawsze będziemy sikać w plastikowych toi-toiach, a jesienią zimny deszcz będzie wywoływał częściowy paraliż kończyn dolnych. Ziemia przeklęta!

Niektórzy już przygotowują się na przyszły sezon i emocje związane z występami w B klasie, tymczasem nadal nic nie wiadomo. Nie wiadomo więc czy Lechię Wojciechowski kupił czy nie. Czy nas zostawi czy nie. A jak na złość, drużyna właśnie zagrała najlepszy mecz od dawna i, cóż za przypadek, rozprawiła się z zespołem z Gdańska na ich pięknej, pustej PGE Arenie. Jesteśmy na trzecim miejscu w tabeli! Po tylu chujowo przejebanych meczach, co zakrwawa na cud.

Nic nie wiadomo, ale muszę przyznać, że kilka dni temu, gdy zmierzałem jesiennym wieczorem na K6, z oddali widząc świecące się jupitery, przeszło mi przez myśl : czy to aby nie ostatnia taka chwila? Wątpliwości nie ma, że w razie upadku, kolejne mecze zagramy na bocznym boisku, o dwunastej we wtorek, zastanawiając się jedynie: przyjadą Ci kibole z rezerw Drukarza Warszawa czy nie przyjadą?

PS. Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy Cappy - to taki test, nie regulujcie odbiorników