czwartek, 21 kwietnia 2011

Dzień walki ze światowym żydostwem

Blog na którym nie ma żadnych nowych wpisów wygląda gorzej niż stara baba nago. Opuszczone strony, zapomniane przez autorów i czytelników straszą w internecie, a ich ciche łkanie roznosi się po światłowodach. Nikt o nich już nie pamięta. Nigdy już nie znajdzie się hasło do zalogowania i dodania nowych treści. Wielki Google coraz rzadziej wskazuje do nich drogę zagubionym wędrowcom. No, wiecie o co chodzi. Tematyka opuszczonych witryn to tak w ogóle ciekawy temat. Za kilkadziesiąt lat może nawet powstanie nowa profesja. Taka wiecie archeologia internetu. Odkopywanie śladów przeszłości, analizowanie ich, segregowanie po stworzonych kategoriach, typach i wariantach. Czy nasze „Curva Mortale” zostanie zakwalifikowane do neo-faszyzmu, post-ciemnogrodu czy kultury języka wulgarnego z wpływami nonkormistycznej negacji politycznej poprawności? Ciekawe. W sumie to nieciekawe, ale chuj. Globalna sieć przyrasta z każdą sekundą o miliardy śmieci i jestem więcej niż pewien, że za jakiś czas nauka historii obejmie swym patronatem i tą przestrzeń. Ale ja nie o tym chciałem.

Obecnie nie mam jakoś weny twórczej, bo jestem zajęty walką ze światowym żydostwem, ale nie było jeszcze miesiąca bez żadnego wpisu i teraz inaczej być nie może. Tak poza tym, to za chwilę stukną nam dwa lata istnienia, ale pewnie jak co roku o tym zapomnimy. Dwa lata to jednak już piękny wiek. To już coś więcej niż chwilowy kaprys i jest szansa, że blog będzie wiernie towarzyszył nam przez kolejne meandry życia. I kolejne etapy walki ze światowym żydostwem.

Jako że już nie mam o czym pisać, na tym poprzestanę. No może jeszcze wkleje jedną z piosenek, które ostatnio chodzą mi po głowie, gdy walczę ze światowym żydostwem.

Niedawno wyszła nowa płyta Komet. Dziennikarze muzyczni mawiają wtedy – nowa płyta ujrzała światło dzienne. Jak już kiedyś pisałem (robiąc copy & paste z tego co napisał ktoś inny), to zespół dla zblazowanych nastolatków, którzy myślą o samobójstwie i depresji tylko dlatego, że te są obecnie modne. Ich twórczość to generator smutku, ale takiego spod znaku dobrze sytuowanych dzieci bogatych rodziców. Wiecie, coś co czujecie gdy tatuś nie pozwolił wam pożyczyć swojej limuzyny na randkę i musicie dziewczynę odwozić własnym, starym bo już dwuletnim Golfem. Albo ta chwila, gdy nigdzie nie możecie kupić nowego Ipada i już nie jesteście trendy i na czasie. Depresja. Smutek. Dół. Komety to Bóg lansiarzy, strojnisiów, pedałków, żydów i wszelkich quasi-hipsterów, którzy do Warszawy dojeżdżają pekaesami (albo dwuletnimi Golfami od starych). Nie należę do żadnej z tych dewiacji, ale zespół jakoś jeszcze lubię. Może na przekór. Niemniej, pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się kupić płytę jakiegokolwiek zespołu tuż po premierze. Nie żeby chcący. Ale tak właśnie wyszło z Luminalem. Na recenzję nie będę się silił, bo za głupi jestem, ale jeden kawałek mi się podoba z pewnością.

Pretensjonalne jak wypracowania licealistów, no ja wiem. Ale wpada w ucho, no i pełno tam głęboko ukrytych aluzji do walki ze światowym żydostwem. Te rozgrzane autostrady, szlaki ludzkich ciał, wzburzone fale, kaczki, mewy, łąbędzie... Albo może mi się coś zdaje...