To miał być dobry sezon w wykonaniu Polonii. Tyle było pomysłów w jaki sposób uczcić stulecie klubu. Mecz z Barceloną? Mało! Po pierwszych kolejkach, tytuł mistrzowski już mieliśmy w rękach, zastanawialiśmy się jedynie co dalej. Podwójna korona już nam tkwiła na głowie, bo Puchar Polski to w sumie formalność. Niektórzy już rysowali drabinkę Ligi Mistrzów, przekonując, że nie będzie tak trudno awansować. W końcu w kadrze aż roi się od reprezentantów i wszelakich talentów. Na Smolarka brano już chyba miarę, by mu postawić spiżowy pomnik tuż obok polonijnej fontanny. No i co?
Tradycyjne polonijne gówno z tego wyszło.
Teraz to można się wymądrzać i stroić w piórka wieszcza, ale ja nigdy nie wierzyłem w przyszłe sukcesy. Ile razy trzeba się sparzyć, by wiedzieć, że w tym klubie nigdy nie będzie dobrze? Niektórym ciągle tych rozczarowań za mało. Ciągle są tacy co chyba nie rozumieją, że kurnik na K6 to miejsce przeklęte, gdzie zasady i logika zakrzywiają się wędrując w zupełnie nieznane rejony. Można zainwestować miliony, a i tak efektów nie będzie żadnych. Można sprowadzić całą kompletną drużynę, która święciła sukcesy gdzieś indziej i patrzeć jak rozgrywa nagle najgorsze mecze w swoim życiu. Po minionym sezonie doszło do Polonii kilku zawodników solidnego GKS Bełchatów. Ich poprzedni klub jak grał przyzwoicie, tak gra nadal. Już bez nich – więc to chyba nie oni odpowiadali za waleczność i jakość gryzienia trawy... U nas zaś nie da się na nich patrzeć – Rachwał unika piłki zupełnie jak ja w czasach gdy grałem w podstawówce w defensywie. Tosik to niemal regularnie „najsłabsze ogniwo”. Pietrasiak ma minę pociesznego wioskowego głupka i szkoda go nawet dalej obrażać. Tacy Trałka czy Gancarczyk błyszczeli do momentu zanim nie założyli Czarnej Koszuli. Przykłady można mnożyć. W sumie jedynie Bruno i Smolarek nie rozczarowali. Ten pierwszy delikatną latynoską panienką był już w Białymstoku (o czym wiedzieli wszyscy poza naszymi działaczami). Ten drugi... No cóż, w kadrze narodowej zawsze jakoś grał i nazbierał w niej naprawdę imponującą liczbę goli (20 bramek w 47 meczach!). W klubie to jednak nigdy mu nie szło. W Borussi nikt za nim nie płakał, a resztę „przygód” w Hiszpanii i Anglii można przemilczeć. Rok temu w Kavali też miano go dosyć i nawet bilans meczów miał taki sam jak u nas w chwili gdy tamtejszy prezes uznał, że starczy. Jeżeli nie wyjdzie raz, może to być pech. Jeżeli nie wychodzi od pięciu sezonów to jest to sygnał, że coś naprawdę jest nie tak.
Taki ze mnie kibic, że na ostatni mecz z Widzewem nie wybrałem się wcale. Mój mały protest. Chyba dobrze zrobiłem, bo w moim wieku nie można się denerwować. A z perspektywy telewizora mecz wyglądał nawet zabawnie. Było nieco waleczności w stylu na „odwal się”, czyli chaotycznego biegania żeby nikt nie miał pretensji, że się nie starają. Było nieco ataków na bramkę, strzałów w Okno Boga. Ale dominował Pan Przypadek, nieprzemyślane zagrania i walenie na pałę jak popadnie, do przodu, byle mocno i dalej od nas. Nieważne. Na koniec i tak słyszałem oklaski i podziękowania. Tymczasem u sąsiadów: dzień później, zieloni troglodyci dali swoim skórokopom ostatnie ostrzeżenie. I to po jednym przegranym meczu. My wolimy samarytanizm. Z tego co wiem, samarytanie wymarli i nas czeka taki sam los.
Z taką grą to najpiękniejszym prezentem na stulecie będzie utrzymanie się w lidze. Może los pozwoli nam pocieszyć się Polonią jeszcze chwilę, ale i tak słychać już szum zbliżajacego się wodospadu.
Czyli, w sumie jest jak zawsze.
Nie żeby to wesołe szczebiotanie Undertones miało coś wspólnego z KSP, ale w sumie dobrze działa na nerwy. Tylko coś delikatnie chłopcy grają. Gdyby nie Sex Pistols to chyba punk rock nie wyszedłby prędko poza takie niegrzeczne fryzury i drapieżne wokale jak ten powyżej.