
W tym człowieku jest coś tak polskiego, że gdyby tylko doklejono mu wąsy (aż dziw, że takowych nie posiada!), mógłby spokojnie stanąć w szranki w konkursie na najbardziej polskiego Polaka Polski i Wszechświata. Nawet to, że ledwo, ledwo mówi po naszemu, jedynie podkreśla jego czysty, piastowski niemal rodowód, z którego wywodzi się jego wiedza, pojmowanie rzeczywistości i ogłada. No i te zamiłowanie do porządnych, germańskich dresów!
Franek Smuda moim prywatnym ulubieńcem jest od lat. Na co dzień każdy z niego się śmieje i ja nie jestem inny. Ale z drugiej strony, podziwiam tego człowieka, który swoim istnieniem podważa co najmniej kilka naukowych dogmatów. Mamy XXI wiek, a tymczasem w mediach co chwila czytamy i słyszymy wypowiedzi człowieka, który nie potrafi mówić w żadnym języku. Po polsku chłopina się męczy, chociaż mijają dwie dekady odkąd mieszka w ojczyźnie nieprzerwanie, a i przecież nauki tu pobierał za dziecka. Można by mieć nadzieję, że przynajmniej po niemiecku wychodzi mu lepiej, ale w tym języku z kolei Smuda szprecha jak „robotnik na arbajcie”. Ponoć mieszkał także w USA, ale wolałbym nie sprawdzać jak tam z jego angielskim. Ten człowiek to półanalfabeta, a mimo to, na przekór logice, wszędzie go pełno. Wykształceni ludzie, a za takich niestety trzeba uważać dziennikarzy, słuchają jego słów, a potem spędzają długie godziny próbując zrozumieć o co mu chodziło. Ewolucja wtedy śmieje im się prosto w twarz.

Nigdy nie byłem piłkarzem (poza epizodem bramkarskim w Polkolorze Piaseczno, ale nie ma do czego wracać w sumie), więc nie wiem jak tam z myślą taktyczną u Smudy. Intuicja podpowiada, że skoro z wysławianiem się bywa ciężko, tym bardziej trudno może być z zaawansowaną strategią. Na odprawach pokazuje więc pewnie Smuda piłkę i tłumaczy po „smudańsku” co trzeba z nią zrobić na boisku. Do bramki kopnąć, kurwa! Trudno zrozumieć więc jak ten człowiek mógł odnieść tyle sukcesów. Co prawda, część z trofeów to zamierzchła przeszłość, ale fakt jest taki, że Pan Franciszek to najbardziej utyłuwowany trener piłkarski w Polsce na ten dzień. Pewnie sekretem jest to, że skoro piłkarze to lud prosty i niepiśmienny, nikt nie dotrze do nich lepiej niż inny reprezentant tej samej nacji.
Myślę więc, a chociaż piszę to w styczniu, na pół roku przed Euro 2012, to ideę tę ukułem już dawno (nie ja jeden zresztą), że reprezentacja Polski pod jego wodzą, wyjdzie z grupy, rozegra jeden dobry mecz, dołoży do tego nieco smudowskiego szczęścia i pechowo odpadnie już w ćwiercfinale. A na trenera spadną zewsząd poklask, uznanie i nieliczne słowa przeprosin. Jedzie się po nim jak po łysej kobyle, ale jak wiadomo, głupi ma zawsze szczęście. A Smuda raz, że do mądrych nie należy (bo przecież mądrość to ukończone szkoły, a jakie szkoły poza podstawówkami ukończył?), dwa, że ma szczęście. Zresztą, jaka to by była piękna historia. Zewsząd wyszydzany i obrażany, odradza się niczym feniks z popiołów, nawet nie wiedząc co owe „feniks z popiołów” oznacza. Ja oczywiście tego cyrku oglądać nie będę, bo mam na kadrę mocno wyjebane od bardzo dawna i fakt, że mecze będą rozgrywane kilka kilometrów od mojego domu wiele w tej kwestii nie zmienia. Ale popamiętacie moje słowa, Polska w ćwiercfinale Mistrzostw Europy, tytuł Człowieka Roku dla Smudy i honorowy tytuł magistra AWF będzie jak w banku!
A na koniec coś z zupełnie innej beczki, czyli jakby wyglądał futbol, gdyby wzięli się za jego uprawianie filozofowie...
Zdjęcia pochodzą z weszlo.pl oraz sportfan.pl. Dziękujemy.