piątek, 24 sierpnia 2012

Brutal Sound 2012, dzień drugi


Rok kurwa temu odbyła się pierwsza, dziewicza edycja Brutal Sound Festiwal i zanim się człowiek obejrzał, z pospolitego spędu zrobiła się nagle impreza pełną gębą. Karnety, srarnety, opaski, pole namiotowe. Się porobiło jak na Open'erze niemalże. Na szczęście i tym razem punkowy duch improwizacji i DIY dał o sobie znać – nagłośnienie co chwila padało, panowie inżynierowie dźwięku mieli problem z ustawieniami, mikrofony same się wyłączały. No ale co tam. Dla mnie to była ogromna okazja do tego, by na własne oczy zobaczyć co najmniej kilka legend sceny, tak krajowej jak i światowej.

Taka Apteka chociażby. Nazwa znana powszechnie, ale żadna inna kapela nie wzbudziła aż takiej porcji nienawiści wśród publiki. Okrzyki „gamonie” były najdelikatniejszą formą wyrażania dezaprobaty dla tych sympatycznych, nieco jowialnych panów. Widzowie proponowali im żeby „grali o siódmej rano”, tudzież po prostu spierdalali. Sama muzyka, owszem chujowa, ale to nie tłumaczy do końca tego natłoku kumatej nienawiści. Można się jedynie domyślać, że to nie warstwa muzyczna decydowała o przyjęciu Apteki. Może są za mało wega albo robią jajecznicę z jaj innych niż z wolnowybiegowego chowu?

Potem trafiłem na występ gości z dalekiego Sao Paolo. Zespół nazywa się Still X Strong i ów „iks” mówi o nich wiele, jeżeli nie wszystko. Jak ktoś się kurwa fatyguje z Brazylii do nas, to przynajmniej mógłby zagrać z jajem (najlepiej wolnowybiegowym). A tymczasem ten zespół okazał się absolutną dla mnie porażką, nawet mając na uwadze to, że cały ruch Straigh Edge raczej nie przyciąga twardzieli. Miłośnicy soi zabrzdąkali kilka kawałków i muzyka, owszem bywała niczego sobie, czasem człowiekowi drgnęła noga, ale po chwili ochota na pląsy przechodziła gdy wokalista elaborował o fakcie, że:
a) na świecie każdego dnia giną tysiące homoseksualistów
b) na świecie codziennie giną miliony niewinnych zwierząt, a weganizm jest jedynym słusznym kierunkiem kulinarnym i politycznym.
Wokalista PO KAŻDYM KAWAŁKU, dziękował widowni za dobre przyjęcie i czynił to w stylu godnym co najmniej Jerzego Połomskiego. Po prostu hard core na całego, na pełnej kurwie. Rozpisałem się, bo Still X Strong to trochę taki zmarnowany potencjał jak dla mnie.


Potem był Sedes Muzgó, ale o tym zespole, pozwolicie, nie powiem wiele. Dla jednych i Sedes i Defekt w oryginale to kult, dla mnie, niestety, była to ciekawostka głównie natury biologicznej. Bo jak te pijackie mendy dożyły swego wieku? Połączone siły obu kapel to było sporo ponad moje siły. Dobrze im pamiętam to, że właśnie takie posągowe hymny jak „Sraka Praptaka” sprawiły, że uznałem za młodu punk rock za muzykę dla niedorozwojów.

Na koniec, to dla mnie była najważniejsza część tego dnia, wystąpił Discharge. W czasach których nie pamiętam, każdy punk nosił ich badziki w klapie. Discharge to (był kiedyś) kult. Zespół ten nagrał sporo płyt słabych i nijakich oraz jedną arcygenialną. „Hear Nothing, See Nothing, Say Nothing” to porcja jazgotu, nad którym onanizują się nowe pokolenia. Tyle że płyta pochodzi z 1982 roku, czyli ma 30 lat... A Discharge, co kilka lat się a to rozpada a to powraca, od trzech dekad gra na koncertach to samo, nawet nie próbując oszukiwać nikogo, że stworzyli coś innego, w miarę sensownego. Coś tam nagrywają, ale powiedzmy sobie szczerze, Discharge to zespół jednej, doskonałej płyty. Z tą doskonałością to też jest sprawa dyskusyjna – owszem, Hear Nothing robi wrażenie kakofonią dźwięków i apokaliptycznym klimatem, ale nie jest to nagranie, do którego wraca się często.


Sam występ, ech. Tak umierają legendy. Pod sceną co prawda kurzyło się drobne, niewinne pogo, ale nie tego się można spodziewać po takim zespole. Panowie posiadali imponujące brzuszki, a resztki włosów pozwoliły ułożyć przetrzebionego irokeza co poniektórym. Wokalista nie przebijał się przez dźwięki, jego wokal ginął za gitarami, więc każdy kolejny kawałek brzmiał dokładnie tak samo jak poprzedni. Smutne to w sumie było doświadczenie i po tym koncercie, jak przystało na prawdziwego punka, poszedłem do domu, po drodze rozmyślając o tym jak ważne jest to, by wiedzieć kiedy powiedzieć „stop”. Cisza i milczenie to składniki niezbędne do zostania nieśmiertelnym.