poniedziałek, 31 sierpnia 2009

czwartek, 13 sierpnia 2009

Polska drugim Izraelem.

Był taki jeden,który twierdził, że Polska będzie drugą Japonią, był też taki, który jeszcze nie dawno twierdził, że dzięki niemu Polska będzie drugą Irlandią. To wszystko zostało zweryfikowane przez czas i okazało się fałszem bo prawdą jest to, że Polska będzie drugim Izraelem. Skąd taki pomysł przyszedł mi do głowy? Wyszło to przy dyskusji z red. Sadatem na temat wczorajszego meczu repry a dokładniej jej nowego zawodnika Obraniaka. Analogia nasuwa się sama, albowiem doczekaliśmy czasów gdy nasza diaspora zaczyna powoli wracać do Polski. Obraniak jest Polakiem tu nie ma wątpliwości, co prawda nie mówi po polsku, kulturowo ma pewnie więcej z Francuza ale krwi nikt nie oszuka. Podobnie było w Izraelu. Zaczęła tam przyjeżdżać diaspora z całego świata, wychowana i żyjąca w zupełnie innej rzeczywistości niż ta izraelska. Mówili różnymi językami, posiadali różne kultury a potrafili stworzyć bogaty i potężny kraj, który dyktuje warunki całemu światu. Łączyło ich to, że byli Żydami i na tym polegała ich siła. Bo wiadomo krwi nie oszukasz i Żyd zawsze będzie Żydem, niezależnie czy jest błękitnookim blondynem i mówi po rosyjsku i pije wódkę z gwinta i zapija kwasem chlebowym czy też jest smagłym Sefardyjczykiem wyglądającym jak latynoski macho, który pije wino pod oliwki i mówi po hiszpańsku. Tak samo jest z polską krwią, nie oszukasz jej i Polakiem będziesz zawsze i wszędzie.
Dlatego też wróżę mojej Ojczyźnie świetlaną przyszłość, zacznie zjeżdżać się diaspora, którą przyciągnie zew korzeni tak jak Obraniaka. Początki nie będą łatwe do i problemy z językiem i kulturą ale po matulku, powolutku staniemy się potęgą na miarę Izraela. Bo gdzie nas panie nie ma? Chyba tylko w Arabii Saudyjskiej nie ma Polonusów, chociaż z drugiej strony jakby dobrze poszukać to kto wie. Myślę, że już dla moich wnucząt wioski polskich kreolów będą czymś tak powszechnym jak rosyjskie miasteczka w Izraelu. Już oczami wyobraźni widzę miasteczko Obraniak, założone przez francusko-polskich sportowców. Mieszkańcy będą się posługiwać specyficzna gwarą powstałą z połączenia polskiego i francuskiego, ich kultura będzie stanowić mieszankę polsko-francuskich zwyczajów. Tradycyjnym śniadaniem będzie filiżanka kawy i świeży croissant posmarowany smalcem. Mieszkańcy będą tradycyjnie trudnić się rybołówstwem, drwalnictwem, kucharstwem oraz sportem zawodowym a raz do roku tysiące ludzi będzie zjeżdżała się do Obraniak na Mardi Gras. Dlatego kochani rodacy z całego świata, przyjeżdżajcie i uczyńcie Polskę wielką, tak wielka jak teraz jest Izrael.


Co do samego meczu to muszę powiedzieć, ze całkiem mi się podobał. Chłopaki grali ładny i ofensywny futbol. Może powodem tego było to, że na tle greckiej szkoły gry to polska szkoła wygląda efektownie? każdy chyba wie jaki jest styl Greków to tacy Włosi do potęgi ale znacznie gorzej grający od Włochów. tak właśnie Grecy zdobyli mistrzostwo Europy czyli brzydko, defensywnie, tnąc przeciwników, czekając na okazję albo doprowadzając do serii rzutów karnych. ale niestety ( znaczy się na szczęście dla nas) Grecy nadal grają brzydko ale już nie tak skutecznie jak w 2004.

Jeszcze słówko o samej reprezentacji i jej otoczce. Na meczu kadry byłem raz w życiu i to mi już raczej wystarczy. Nie czuję się najlepiej w tym wesołym i "pozytywnym" gronie kibiców. Nie dla mnie wymalowane twarze, trąbki, kapelusze i czapki pajaców w narodowych barwach. Do tego brak dobrego, skoordynowanego dopingu, robienie sobie zdjęć na "naszą klasę" i ogólnie wiejąca wiocha. I jeszcze raz te jebane trąbki. Kurwa trąbki to jest męczarnia dla uszu i w dodatku rozpierdala normalny doping. Zdecydowanie wolę mecze mojego klubu, tutaj czuję prawdziwa więź. Oczywiście śledzę co się dzieje w kadrze, oglądam mecze i czasem się emocjonuje ale aż tak się z nią nie utożsamiam. Zaraz odezwą się głosy oburzenia, że jak to ? to nie jest patriotyczna postawa, to jest nasza narodowa drużyna. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę, że jest to drużyna polskiego związku piłkarskiego a nie reprezentacja Polski. Ani rząd ich nie wybiera ani obywatele nie wybierają ich w wyborach. A PZPN jest członkiem UEFA a następnie FIFA. i nie wiedzieć czemu te organizacje mają tak wielką siłę, że przywłaszczają sobie monopol na granie w piłkę nożną. Dlatego tyle samo jest reprezentowania Polski przez drużynę naszych Orłów co przez Ich Troje w Eurowizji. Żeby nie było ja nie bojkotuję reprezentacji, nawet czasem mnie ona interesuję, ale nikt nie ma prawa odmawiać mi patriotyzmu, że nie wymaluję sobie mordy na biało-czerwono i nie obwinę się we flagę z logo Tyskiego.
Poza tym nawet jakbym chciał to na przykład na mecz Słowenia-Polska wybrać bym się nie mógł bo bilety są tylko dla sponsorów a nie dla normalnych kibiców. i jak tu nie traktować tej reprezentacji jak komercyjny cyrk. Oczywiście PZPN tłumaczy, że boi się pseudo-kibiców. A niech się boi, niech cała Europa się boi! Uważajcie bo dzikie hordy Polaków się zbliżają!!!
4. The Junkers - Kibice

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

To i ja jakiś film opiszę , żeby nie było że prostak jestem

Redaktor Sadat zaczął pisać o swojej pasji jaką kinematografia to pewnie i wypadało by żebym ja tez o czymś napisał. Normalnie bym to olał ale tak się złożyło, że wczoraj obejrzałem film, który zrobił na mnie pewne wrażenie i poruszył sprawę, o której już jakiś czas temu chciałem coś napisać. Mianowicie chodzi o przemoc seksualną w Kościele Katolickim. Dzisiaj nie czuję się jednak na siłach pisać o tym ale niech ta recenzja będzie jakimś tam początkiem i zapowiedzą głębszego opisania tematu.


Doubt/Wątpliwość



Akcja filmu dzieje się w katolickiej szkole na Bronx-ie. Dyrektorka szkoły siostra Aloysius ( niezawodna Meryl Streep) zaczyna być zaniepokojona za dużym zainteresowaniem księdza tej parafii jednym z uczniów. Dochodzi do konfrontacji powyższej dwójki. Muszę napisać, że dawno nie widziałem tak wysmakowanego i dobrego hollywoodzkiego filmu. Wielu recenzentów zarzuca mu przewidywalność i jednostronność z czym absolutnie zgodzić się nie mogę. "Wątpliwość" jest filmem jak najbardziej wieloznacznym, nie wyjaśnia sprawy do końca i nie udowadnia 100 procentowej winy księdza. Pokazuje dwa punkty widzenia i to zależy tylko od widza w który uwierzy. Następny zarzut krytyków a mianowicie zbytnia teatralność dla mnie również jest wielkim atutem. owszem film przypomina sztukę, wszystko dzieje w danej parafii , gra dekoracje, ujęcia rzeczywiście mogą mogą przynosić na myśl teatr telewizji. Dla mnie jest to duży plus bo nadaje filmowi oryginalności, rozgrywka głównym bohaterów odbywa się tylko za pośrednictwem dialogu i gry aktorskiej, żadne dodatkowe czynniki nie pływają na ocenę sytuacji przez widza. Żadnych scen brutalności, żadnych zbliżeń na oblizującego usta księdza, żadnych filmowych efektów, które mogły by zakłócić odbiór przekazu.
Film trafił w Irlandii na odpowiedni czas gdyż od paru miesięcy cała Zielona Wyspa żyje opublikowaniem raportu komisji Murphy'ego czyli Rządowej Komisji do spraw Przemocy Wobec Dzieci. Obejmuje ona okres od lat 30 XX wieku do 1990 roku. Opracowanie jej zajęło 9 lat gdzie zebrano zeznania setek ofiar i świadków przemocy wobec dzieci w instytucjach wychowawczych i edukacyjnych prowadzonych przez Kościół Katolicki. W tym wypadku nie jest to żadna lewacka propaganda tylko solidne dowody zniszczenia życia tysiącom dzieci w Irlandii na przestrzeni 60 lat. Skala tego procederu jest wręcz niewyobrażalnie wielka. Dlatego też na kanwie tych wydarzeń miałem okazje oglądać nieco starsze, irlandzkie filmy o podobnej tematyce jak Magdalene Sisters czy Song of a raggy boy. Jeżeli ktoś zarzuca filmowi "Wątpliwość" jednoznaczność niech obejrzy te dwa filmy, tam dopiero twórcy nie pozostawili widzowi żadnych wątpliwości.

sobota, 8 sierpnia 2009

Ale kurwa kino: Harry Palmer

Od dawna chciałem rozpocząć serię tekstów poświęconych filmom. Chociaż do kina zwykłem nie chadzać, nieco się na tych sprawach jednak znam. Tyle że lubię kino klasyczne, byśmy po anglosasku powiedzieli, vintage albo classic. Lubię filmy z tych dawnych lat, gdy można było powiedzieć, że murzyn to murzyn, nikt nie obrażał się gdy pokazywano kobietę jako przedmiot seksualnego wyżywania się mężczyzn, a Indianie strzelali na westernach z łuków a nie strzelb, bo tak było prawdziwie a nie politycznie poprawnie. Nowożytne kino mnie mdli - no chyba, że mowa o Trailer Park Boys :-)
***

Zacząć powinno się od czegoś the best, ale ja zawsze pod prąd, więc na początek, seria która wcale nie jest jakoś specjalnie ulubiona, niemniej ma swój klimat.
Harry Palmer grany przez genialnego jak zawsze Michaela Caine'a (czy któryś aktor doczekał się tak dobrej piosenki o sobie jak ten koleś???), to pracownik brytyjskich tajnych służb "z przymusu". Nie jest to żaden Dżejms Bond, sączący martini, obładowany gadżetami lowelas, który ratuje świat w wolnych chwilach gdy akurat nie ma nic między nogami. Palmer to cynik, okularnik (brawo!) obdarzony czarnym poczuciem humoru, migający się od swojej pracy, a do tego jeszcze świetnie gotuje (ten wątek powinien zainteresować Grega, przepraszam Redaktora Grega). Jego codzienne obowiązki to raczej żmudna szpiegowska dłubanina, ale oczywiście nie jest to film o papierkowej pracy i seksownych kulisach wypełniania raportów. Akcji jest sporo, humoru też nie brakuje, jednak film jest jak najbardziej na serio - dowcip to zasługa sarkazmu Palmera, który nie ma szacunku dla nikogo i niczego. Do tego wszystko jest podane z odpowiednim dystansem. No i ma swój klimat, szczególnie kiedy angielski cockney Caine'a naśmiewa się z dystyngowanych przełożonych, a klasyczna muzyka Johna Barry'ego zwiastuje nam, że za chwilę Palmer wpadnie w tarapaty.


Teczka Ipcress (1965) jest pierwszą częścią i chyba najfajniejszą. Wszystko jest obrzydliwie anglosaskie, początkowo trochę nam się nudzi, akcja sączy się powoli... hmm, w sumie to do końca nie przyspiesza, ale całość ogląda się miło, tak czy owak. Jest nieco suspensu i modnej w połowie lat 60-tych hipnozy jako narzędzia ZŁA. Muzyka Johna Barry'ego współtworzy naprawdę ciekawy klimat. Zresztą, wystarczy posłuchać i popatrzeć:


Pogrzeb w Berlinie (1966) też nie jest zły. Zabawne, bo to kolejny film z tego okresu (mam w pamięci chociażby również ciekawe The Quiller Memorandum, ciekawe kto to zna...), którego akcja dzieje się w podzielonym Berlinie i zdecydowanie - miasto takie jawi się jako fascynujący teren rywalizacji wrogich obozów. Tyle, że już tutaj widać wstrętne lewackie zapędy, które sprawiają, że ta część może śmieszyć swoją polityczną poprawnością made in zgniły, lewicujący Zachód. W wielkim skrócie - dobrzy Rosjanie (no, dobry jeden Rosjanin, ale to i tak o jednego za dużo), zimna wojna, ucieczka, zdrada, niespodziewana zawartość trumny i ofiary śmiertelne w postaci nazistów. A do tego, izraelscy agenci stojący po stronie dobra i sprawiedliwości - a pamiętajmy, że to ciągle film sensacyjny z wątkami komediowymi, a nie odwrotnie. Jednak i w takim daniu znajdziemy smaczne kąski, bo przecież nawet w złym barszczu mogą pływać dobre ziemniaki, jak mawiał Michał Anioł*.


Trzecia część - Mózg za miliard dolarów (1967) to już taki lewicowy gniot, że oglądać go można jedynie po kilku piwach jako filmową ciekawostkę na zjazdach weteranów Związku Młodzieży Socjalistycznej. Czego tu nie ma - jest komputer wielkości M4, sztuczna inteligencja (prawicowa chyba, no bo w końcu inteligencja), wielki nochal Karla Maldena, jajka z wirusami, ruch wyzwoleńczy Łotwy, nawiedzony faszyzujący amerykański miliarder z Teksasu, który chce w imię swoich przekonań doprowadzić do zagłady świata. Polejmy to lukrem w postaci dobrych, rubasznych komunistów, którzy "nie chcą przecież źle" i mamy to co mamy. Klops mamy. Dzieło Kena Russela, tego wariata od innych produkcji, których nie da się oglądać bez bagażu w postaci traumatycznego dzieciństwa czy dekady spędzonej na wkładaniu sobie LSD w każde możliwe otwory ciała, jest tak chore i dziwne, że... chociaż raz należy je jednak zobaczyć. I pamiętać, że postać generała, roześmianego starca, który atakował Pałac Zimowy w 1917 roku, w rzeczywistości, już rok po premierze mogłaby wystawać z czołgu jadącego w kierunku czeskiej Pragi.


W latach 90-tych wyszły jeszcze jakieś kolejne części ale chyba nie mam siły ich już oglądać. Pierwsze trzy warto, to solidne kino z lat 60-tych, pomijam z litości lewicowe zapędy twórców (ciekawe jednak, że dopiero od drugiej odsłony są widoczne - może autor książek, Len Deighton zmienił wtedy klej jaki wąchał i zaszkodziło mu w główkę?). Mam tylko nadzieję, że Michael Caine śmiał się z nich tak samo jak ja :-)



* Wcale tak nie mawiał, wiem

sobota, 1 sierpnia 2009

1 sierpnia z mojej perspektywy

Byliśmy razem z RB na obchodach na Wojskowych Powązkach. W sumie nie ma o czym pisać, dużo weteranów, tłok, gorące oklaski dla prezydenta Kaczyńskiego oraz gwizdy dla notabli z drugiej strony polityczno-złodziejskiej barykady. Ot, Polska. Co sądzę o starych ludziach, to może napiszę w innym, bardziej odpowiednim momencie. Zdjęcia tylko dwa - zwalmy to na ogromny ścisk jaki panował dookoła.

1 sierpnia...

Dzisiaj 65 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Na ten temat było już napisane wszystko. Z każdej strony opisali je zarówno krytycy jak i obrońcy. Dlatego ja nie będę się starał napisać nic mądrego, nie będę udowadniał ani słuszności jego wybuchu ani, że była to katastroficzna decyzja. Napiszę tylko, że nie należy oceniać Powstania ze względu na późniejsze konsekwencję. Bo czy naprawdę Warszawa nie byłaby zniszczona a jej mieszkańcy wymordowani gdyby Powstania nie było? Śmiem w to wątpić, gdyż niszczenie Warszawy było zaplanowanych, systematycznym działaniem. kamienica po kamienicy, ulica po ulicy, dzielnica po dzielnicy. Nie były to zniszczenia w wyniku działań zbrojnych tylko totalne zniszczenie porównywalne do starożytnych wojen kiedy to zwycięzca nie pozostawiał z pokonanych miast kamienia na kamieniu, pola posypywał popiołem, mężczyzn mordował a dzieci i kobiety brał w niewolę. To było bardzo rzadkie w czasach nowożytnych mordowanie całego miasta, zarówno jeżeli chodzi o mieszkańców jak i budowle. Dlatego też należy się tym wydarzeniom szacunek. Jeżeli ktoś uważa, że Powstanie Warszawskie było działaniem nieodpowiedzialnym to niech nie czci samych powstańców ale niech uczci niespotykaną we współczesnych czasach zbrodnie. Myślę też, że dzisiejszego dnia warto powstrzymać się od dyskusji na temat sensowności Powstania a już na pewno od mówienia, że to ono było przyczyną zbrodni popełnionej na Warszawie. Takie argumenty brzmią jak potępienie brutalnie zgwałconej kobiety, że niepotrzebnie broniła się przed napastnikiem bo tylko go sprowokowała do większej brutalności.


Chwała i wieczna pamięć Warszawie 1944 roku, cześć jej imieniu...