poniedziałek, 7 lutego 2011

Prawa ręka Kubicy, czyli tabloidyzacja do n-tej potęgi

Nas Polaków los coś ostatnio nie rozpieszcza. Najpierw Smoleńsk, potem powódź, następnie Komorowski zostaje prezydentem. A do tego jeszcze zima tysiąclecia, dziura budżetowa, podwyżki podatków, a w końcu wypadek Małysza i to co stało się wczoraj z Robertem Kubicą. A raczej, jego ręką.

Jego prawa dłoń stała się tematem numer jeden w mediach i postanowiłem, że chyba warto o tym wspomnieć. Niech i nasze dzieci (to znaczy moje i oddzielnie dzieci Grega, a nie nasze wspólne, ma się rozumieć) pamiętają o tym historycznym dniu, kiedy wszyscy dookoła pytają siebie nazwajem: czy coś wiadomo o ręce Roberta Kubicy?

Ja wszystko rozumiem. Rozumiem, że to celebryta, sportowiec i twarz napoju energetycznego. Rozumiem, że nawet coś wygrał – zaledwie trzy lata temu i to dokładnie jeden jedyny raz. Wiem, że ma status „młodego i zdolnego”, tylko mu ciągle kiepskie samochody dają. Jestem w stanie nawet zaakceptować to, że Formuła 1 to bardzo popularny sport i każdy kto jest jakkolwiek zaangażowany w ten cyrk obwoźny staje się automatycznie czołowym sportowcem kraju. Mogę nawet przyznać, że to sympatyczny młody człowiek i oczywiście życzę mu wszystkiego co najlepsze. Mógł w końcu wypiąć się na Polskę, ale nie. On niesie to brzemię. Wyobraźmy sobie tylko przez ile lat musiał dzielnie znosić takie zaczepki:
- Hey, Robert, where are you from?
- I’m from Poland
- Holland, wow.
Etc etc etc. Kto był kiedykolwiek zagramanicą (a ja byłem i to w Czechach, a to zagranicą jest) ten zapewne zetknął się z tym nieśmiertelnym dialogiem. Kubica zapewne nie miał lepiej, bo umówmy się, że Polak-kierowca Formuły Pierwszej to brzmi niewiele realniej niż Cygan mający stałą pracę.

Tylko nie wiem po co to całe zamieszanie w mediach dookoła jego wypadku. To żer na cudzym nieszczęsciu, tyle że pod płaszczykiem dziennikarskiego prawa do informowania i motłochowego prawa do bycia informowanym. Brakowało w sumie jedynie transmisji live video z jego operacji, bo poza tym – mieliśmy wszystko. Przerywane programy, paski informacyjne na dole ekranów, relacje, analizy specjalistów i przepowiednie ekspertów oraz notki biograficzne sugerujące, że już po chłopaku. Smutne twarze informujące, że wszystko jednak w porządku z trudem ukrywały rozczarowanie. W końcu, kierowca bez ręki to byłby samograj którym można by zastąpić szczypiornistę bez oka czy Jarka bez brata... Dla mnie to masakra. Czy my naprawdę żyjemy takimi rzeczami czy jednak media robią z nas pożytecznych idiotów, których umysły trzeba zapchać bełkotem? Jesteśmy niewolnikami, którzy bierne konsumują to się im poda na pierwszej stronie. Gdzie te czasy gdy istniał Sztandar Młodych, a lektura Ekspresu Wieczornego dawała więcej wiedzy niż niejedna dzisiejsza książka?

Z tej okazji przypomniał mi się dobry film z nieśmiertelnym Michaelem Cainem. „Ręka” z 1981 roku to nieco horror, nieco thriller, ale przede wszystkim mega kicz, który opowiada o człowieku, który stracił w samochodowym wypadku rękę... Tak, cóż za uderzająca analogia.

Michael Caine o rolach w takich dziełach opowiadał mniej więcej w ten sposób: „Z czegoś trzeba było płacić rachunki”.