piątek, 9 marca 2012

Atomowe grzyby nad Shiraz, czyli semici o muzyce

Dzisiaj wyjątkowo, nie o polityce czy piłce, a o muzyce. Co za niespodzianka, od zawsze piszemy wyłącznie o tych trzech rzeczach, no czasami jeszcze o Żydach, bo ze święcą szukać bardziej pro-semickiego bloga w tym zaściankowym kraju. Trzymamy za powodzenie sprawy żydowskiej i nie możemy doczekać się kiedy nad dawnymi winnicami w Shiraz rozbłyśnie pomarańczowy atomowy grzyb zagłady. No, jeszcze wspieramy kwestię afrykanerską, ale to nie tym razem, muszą sobie poradzić chwilowo bez nas, tam hen w Kapsztadzie.

Nie od dzisiaj wiadomo, że lubię dobre hardcorowe pierdolnięcie i w sumie, czego się nie dotknę z tego gatunku, to od razu męczę i słucham do upadłego. Niedawno przyszła pora na sympatycznych panów z Bostonu, którzy od 1994 roku, z przerwami, grają pod nazwą Blood for Blood. Po przesłuchaniu jednej płyty, już wiem, że będę polował na całą resztę, nie wie jedynie o tym moja narzeczona, ale ona nie czyta moich wypocin, więc to będzie nasza słodka tajemnica. A wydawać jest na co, co prawda samych nagrań może wiele nie ma, ale jakościowo, trzeba przyznać, jest to ekstraklasa chamówy, zaraz obok Sheer Terror. Aż trudno uwierzyć, że z taką energią grać może zespół, który nie posiada na okładce płyt ani jednego buldoga, co jak na hardcore jest sporym odstępstwem od zasad wydawałoby się niezmiennych.




Z muzycznych nowości to warto jeszcze wspomnieć o kolejnej płycie Hanka III Williamsa. Kolejnej czyli której? Ponoć siódmej, ale wuj w sumie wie. Nagrania ujrzały światło dzienne we wrześniu i są to dwie płyty. Żeby było śmieszniej, tego samego dnia, Hank wydał jeszcze dwie inne płyty, z czego jedna to powrót do jego „metalowych” korzeni. Jak tak dalej pójdzie z jego płodnością, to zbieranie jego nagrań będzie równie wielkim wyzwaniem co kolekcjonowanie płyt Johnny’ego Casha.
Tak czy owak, Ghost to a ghost/Gutter town to solidny materiał dla prawdziwego miłośnika cajun i outlaw country, czego najlepszą reklamą niech będzie kawałek poniżej, dźwięczący w uszach jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniego akordu (na płycie znajduje się nieco inna wersja, akustyczna). Jeżeli ktoś to słysząc nie chce wejść na konia i pojechać w kierunku zachodzącego słońca, to jest po prostu pedałem.