poniedziałek, 7 czerwca 2010

Chłopaki z baraków, czyli trybut dla naszych idoli



Co to za niepozorny człowiek stoi w otoczeniu rekordowo wysokich krzaków marihuany?

To Mike Clattenburg, ojciec i matka ulubionego serialu wszystkich posiadających odpowiedni dystans do świata. Nie wiem co ten człowiek bierze, ale mam nadzieję, że robi to ciągle i w końcu powstanie kolejny sezon Trailer Park Boys. Kocham(y) ten serial miłością prostą i bezwarunkową, szczerą i naiwną tak jak naiwne jest życie „Chłopaków z Baraków”.

Póki co, powstało siedem sezonów i dwa filmy fabularne. Wszystko zaczynam już znać na pamięć, ale to nie szkodzi, bo oglądanie perypetii głównych bohaterów jest zajęciem równie zabawnym za pierwszym jak i za dziesiątym razem. Fabuła kręci się wokół mieszkańców osiedla domków kempingowych (jak ktoś jest purystą, to są to zdaje się domki holenderskie) położonego na dalekim wschodzie Kanady, w Nowej Szkocji. Osiedle zamieszkują, jak można się domyślić, życiowi nieudacznicy różnego rodzaju: drobni przestępcy, pijaczkowie, wykolejency, posągowe grubasy, stoczeni na dół egzystencji byli policjanci, męskie ex-prostytutki i ogólnie to, co kulturoznastwo Ameryki Północnej każe nam nazywać „białymi śmieciami”. Wśród nich są Ricky, Bubbles i Julian, którzy przez kolejne odcinki dążą uparcie do jednego, jedynego celu – wzbogacenia się możliwie szybko i możliwie małym nakładem sił.

I jak można się domyślić, ich starania prowadzą do zupełnie odmiennego efektu. Praktycznie co koniec każdego sezonu, część z nich, albo i wszyscy, lądują w więzieniu, obiecując sobie, że to ostatni raz. A jak wiadomo, żeby zacząć żyć uczciwie, trzeba mieć pieniądze, żeby mieć pieniądze trzeba złamać prawo raz a porządnie, żeby to zrobić trzeba zdobyć środki finansowe, żeby zaś je zgromadzić trzeba naruszać przepisy w sposób częsty ale incydentalny. Gówniane koło zatacza swój krąg.

Chociaż to serial komediowy, to posiada pewną wartość dydaktyczną i to nie tylko dlatego, że kręcony jest w stylu mockumentary (pastisz dokumentu – kamera i ekipa filmowa podąża za bohaterami, nie kryjąc się z tym, że są tuż obok nich, sceny serialu są przerywane komentarzami i refleksjami głównych postaci etc.). Przedstawia bowiem życie codzienne degeneratów takim jakim jest ono naprawdę. Bywamy świadkami dramatów, nieszczęść i rozczarowań. Bywa że się wzruszamy, bo to serial, który czasem potrafi chwycić za gardło nawet takiego słodkiego skurwiela jak ja. Widzimy życie ludzi, którym się nie poszczęściło tak jak nam – tym mocniej wtedy doceniamy własną codzienność. Ale uważny widz ciągle będzie miał świadomość, że karuzela nieszczęść zaczyna się od samych bohaterów. To oni są leniwi, to oni gardzą pracą i uczciwym życiem mrówki. To oni sami siebie wpychają w sidła beznadziei, która ostatecznie każe im spać w samochodzie, pić deszczówkę na śniadanie i pociągać brymuchę z zaplchlonym kundlem na tyłach budki z kebabem. Jak mawia jeden z bohaterów „to jakaś pojebana akcja”. I do tego, droga życia wybrana w pełni samodzielnie.

Jest to serial, w którym dowiadujemy się w jaki sposób radzą sobie z życiem „zwykli” ludzie. Zasiłki idą na wódę („nie ma nic złego w chlaniu i graniu na automatach” powiada Ray, zapijaczony ojciec Ricky’ego, były kierowca tirów, który udaje inwalidę, by naciągnąć na rentę), pewny pieniądz daje oszukiwanie urzędów i wyłudzanie kolejnych świadczeń dla nieistniejących osób, nadzieją na przyszłość jest hodowla marihuany i korzystne sprzedanie jej potencjalnym kontrahentom. Nie masz benzyny, to ściągniesz ją z baku samochodu sąsiada („wacha kosztuje oczy z głowy”), a tak w ogóle to dzisiaj będzie piękny dzień, „najebie się i ujaram jak świnia, lubię się napić, ale muszę się ujarać”. Przestępstwa są solą codzienności, ale nie ma tu poważniejszych wykroczeń. Obcujemy ze światem, gdzie juma się żarcie z supermarketów, kradnie wózki sklepowe, kseruje się kupony z wygranymi, handluje rosyjską wódką bez akcyzy czy włamuje do zamrażarki z mięsem...

I chociaż skala degeneracji może nas porażać, jest to ciągle świat, w którym istnieje miłość („Lucy mnie kurewsko podnieca, chyba się z nią znowu zejdę”), przyjaźń („mam już dość, wszyscy chcą spać w baraku mojego ojca, jeździć moim samochodem, a teraz chcesz pożyczyć klamkę”), pomoc sąsiedzka, odrobina filozofii („gdyby ten na górze nie chciałby żebyśmy grali na automatach, to by ich nie stworzył!”) czy opieka nad zwierzętami. Jak tu nie kochać „Chłopaków z baraków”?

Do tego, większości filmów i seriali szkodzi lektor, tu jednak jest on dodatkowym smaczkiem. Tłumaczenie rozwija skrzydła z sezonu na sezon, rozpościera skrzydła niczym gówienny sęp z przypowieści zapijaczonego Lahey’a („Słyszysz to? To nadchodzą gówienne wiatry”).


Trailer Park Boys to starannie upichcone danie. Pozornie prostacki serial o ludziach z dna społecznego ma w sobie ogromny ładunek pozytywnej energii i pozytywności. I może jedynie czasem rzednie nam mina, gdy zdajemy sobie sprawę jak bardzo podobne jest nasze życie do losów głównych bohaterów. W końcu mi też się zdarza, że „Mój mózg jest mądrzejszy ode mnie i cały czas mi świnie podkłada”. A tak w ogóle „Jestem od ciebie lepszy a wiesz dlaczego? Nie. Bo mam skończoną pierwszą klasę liceum”.