środa, 1 września 2010

The Wailing Wailers

Dzisiaj pora na wpis krótki ale za to, wyjątkowo, spokojny i pozbawiony przekleństw. Co zdarza mi się nader rzadko.

Może to dobroczynny wpływ słuchania utworów z płyty, której okładkę widzicie powyżej. Było to w roku 1965. Bob Marley i Peter Tosh razem. Musi jeszcze minąć kilka lat zanim przywdzieją kolorowe ubrania, zapuszczą dready i paląc marihuanę staną się ikonami ruchu rasta. Póki co, grają lekkie i rzewne ska, noszą garnitury z nieco przykrótkimi nogawkami od spodni i wyglądają tak niewinnie jak tylko potrafią.

Płyta nazywa się „Wailing Wailers”, a zespół to oczywiście legendarni The Wailers. Koncertują i tworzą po dziś dzień, przechodząc rozliczne mutacje, przemiany i zmiany osobowe. Ale to ich czarna płyta z połowy lat 60-tych podoba mi się szczególnie. Pewnie dlatego, że to składowa muzycznych geniuszów Marleya, Tosha i Bunny’ego Wailera, który jako jedyny z tej trójcy żyje i ma się chyba całkiem dobrze. Może dlatego, że czuć tu jeszcze klimat Karaibów przed epoką reggae, gdzie wszystko było jakby bardziej uporządkowane i bezpieczne. Jamajka dopiero od kilku lat jest niepodległym państwem, więc społeczeństwo jeszcze wierzy w lepszą przyszłość dla siebie i swoich bliskich. Za kilka lat pojawi się kontestacja i otwarte niezadowolenie z polityki, korupcji i faktu, że zamiast iść do przodu, kraj zmierza w przepaść. Tymczasem jest rok 1965 i wydaje się, że Jamajka stoi u progu swojego złotego wieku.



Warto posłuchać całej płyty – niestety, w Polsce nie jest tak znowu łatwo dostępna.