poniedziałek, 27 września 2010

Z porażkami (i remisami) nam do twarzy

Wszystko wróciło do normy. Nie wiem co ta nasza Polonia w sobie ma, ale po kilku (dokładnie pisząc – trzech) w miarę udanych meczach, wróciliśmy na stare tory. Na Konwiktorskiej znowu dominuje rozczarowanie i posmak niewykorzystanych szans, a o niedawnych jeszcze pomrukach budzącej się potęgi, nikt zdaje się już nie pamiętać.
W sobotę były chociaż emocje. Przez pierwszy kwadrans padły aż trzy gole, a to nie był wcale koniec. Skończyło się na remisie i co tu pisać każdy dookoła wiedział jedno. Sen się skończył, wróciła stara dobra Polonia Warszawa.

Wyrównująca bramka Gancarczyka to niemal “stadiony świata”. Niemal bo obrońcy byli coś nader statyczni i niechlujni, zupełnie jakby nie wierzyli, że ktoś taki jak Pan Janusz może w ogóle coś ustrzelić. My też się zdziwiliśmy, bo to do niedawna jeden z większych niewypałów transferowych. Teraz jest nieco lepiej, także dlatego, że reszta piłkarzy dziaduje ponad miarę. Tosik – na moje oko to ma astygmatyzm, bo żadne podanie nie dotarło do kolegi z drużyny, poza tymi do których miał dosłownie metr. Rachwał – niewidzialny człowiek od czarnej roboty, tyle że tej czarnej roboty unikający. Pozostaje więc jedynie niewidzialny, a takich piłkarzy się nie lubi. Smolarek – zgasł odkąd wychodzi w pierwszym składzie, jeżeli tak grał w Kavali, Boltonie czy Racingu to wcale się nie dziwię temu, że szybko lądował na trybunach. To tylko o kilku wybranych ulubieńcach, z resztą wcale nie jest lepiej. W tej sytuacji nie ma znaczenia nawet to, że jedna z bramek bytomian padła po jawnym zagraniu ręką. Z takim rywalem powinniśmy wygrać różnicą kilku trafień.

Ja się nie martwię, bo i nieco dziwnie było przychodzić na K6 jako arenę sukcesu. Z porażkami nam zdecydowanie bardziej do twarzy.


Powyższe zdjęcie pochodzi ze strony www.ksppolonia.pl