
Cóż to za uczucie, gdy jest się nienawidzonym przez cały stadion. Cóż to za przyjemność stać tak wśród czarnych pedałów, tych których nie ma, konfidentów, konfitur i dziewcząt z Discopolo – sami sobie wybierzcie określenie jakie chcecie. Wielka Legia i Wielki Staruch wszystkie dopuściła oficjalnie do użytku namaszczając je stygmatem niepodważalnej prawdy. Jaka to rozkosz słuchać inwektyw i patrzeć na te zdziwione zwierzęce mordy z sektora rodzin patologicznych Największej Siły Wszechświata stąd do Moskwy. Niby nas nie ma, a jednak jesteśmy. Niby nikt się nami nie przejmuje, a jednak niejednemu żyłka pierdząca w dupie pękła od tego napinania się zza kordonu ochrony. Derby to tylko na Służewcu, ale tak na wszelki wypadek poćwiczmy sobie przez tydzień wspólne śpewanie, żeby nikt przypadkiem nie miał wątpliwości. W takich chwilach człowiek zaczyna rozumieć wiele rzeczy. Chociażby to co czuję taki Patryś Małecki, który upodobał sobie bycie wrogiem publicznym nr 1 w naszej lidze. W sumie go rozumiem, bo ostatniej niedzieli przypomniałem sobie, że przebywanie pośród wilków i słuchanie ich bezsilnego ujadania dodaje skrzydeł bardziej od Red Bulla.
Na sektorze był nas bodaj komplet, czyli 1400 osób. Sporo. Pamiętam mecze gdy na K6 przychodziło nas znacznie mniej. Z dopingiem bywało różnie, bo trzeba to obiektywnie przyznać, że gdy całe ZOO dookoła nas zaczęło ryczeć, to kakofonia robiła się dosyć intensywna. Tylko, że z akustyką coś chyba nie tak, bo ciężko było zrozumieć co dokładnie śpiewają nasi zielonkawi przyjaciele i w jaki sposób nas obrażają tym razem. Stadion nowoczesny i w sumie ładny, ale nie sposób odpędzić się od pytania – czy to naprawdę kosztowało nas ponad 500 mln złotych?


Zabawne jest to, że Łazienkowska to pierwsza ostoja modern football w Polsce. Trochę mi nawet szkoda troglodytów. Szkoda mi także piewców nowoczesności w piłce, bo wybrali złe miejsce na swój D-Day. Polacy mają tą niesamowitą zdolność do tego, by wzorce zachodnie przerabiać na własną modłę w coś na wzór rustykalnej rozrywki o prostackim sznycie. Kręgosłup i idea jakby ta sama, ale wykonanie zawsze mamy niepowtarzalne i radosne niczym wiejskie wesele. Konkursy meczowe, loterie, udział dzieci w całym tym show, kultura wymuszana siłą – to wszystko wygląda co najmniej sztucznie. Niczym kwiatek w klapie robolskiej kufajki. Nie pasuje do rzeczywistości dookoła, nawet jeżeli ta rzeczywistość ma już karty kibica, siedzi na krzesełkach i grzecznie je zapiekankę z cateringu ITI. Udało się naszym dopingiem wielokrotnie uruchomić słynną już „szczekaczkę”, która kobiecym głosem informowała nas o konsekwencjach używania słów wulgarnych, nawiązujących do antysemityzmu, rasizmu, nacjonalizmu a nawet satanizmu (dobrze, że nie sadatyzmu magicznego!). Liczba decybeli zwiększała się z każdym kolejnym „zachęceniem do kulturalnego dopingowania własnej drużyny”. Taki prostacki przykład w jaki sposób na Łazienkowskiej starają się sterować tłumem. Idea kulturalnego stadionu jest tyleż piękna co nierealna i niepotrzebna, wykonanie chybione, a narzędzie używane jest w celu dalekim od zbożności – głównie po złośliwości włączano głośniki, by nas nieco „uspokoić”. Komuna wiecznie żywa. Nic nie może zakłócić koncertu Wielkiej L.
W tym wszystkim zupełnie nieistotne jest to, że przegraliśmy. Moralnie nie mamy się czego wstydzić – jak na osiedlowy klubik bez kibiców, pokazaliśmy się z dobrej strony i niech małe móżdżki mają zagwozdkę kto to ich odwiedził w minioną niedzielę... Ja jestem poniekąd dumny, że uczestniczyłem w tym wydarzeniu z właściwej strony barykady. Będzie co opowiadać dzieciom – można je zacząć robić.
Film oraz jedno ze zdjęć pochodzą ze strony www.ksppolonia.pl.