środa, 2 marca 2011
Donos narzędziem demokracji
Słyszycie ten chichot historii? To się śmieje duch Pawki Morozowa. Walka z kułactwem wiecznie żywa. Donosicielstwo znowu jest w cenie. W jakich my czasach żyjemy. Co zrobiliśmy źle i jak to wszystko się skończy?
Nie przeczę, walka z piractwem to zbożny cel. Można go także wykorzystać do innych zadań. Firmy, których nie stać na legalne oprogramowanie powinny zostać zgniecione z powierzchni ziemi. Wiadomo – każdy osobnik, który zamiast pierdzieć w stołek w jakimś urzędzie powiatowym, chce zakładać firmę jest podejrzany. No bo jak to tak, mieć własny biznes? Wyzyskiwać ludzi i czerpać zyski z ich pracy? Tak być nie może. Każdy musi mieć po równo przecież. W dzisiejszych czasach, nadal „przedsiębiorca” brzmi złowieszczo. Lepiej ich pilnować, bo nie wiadomo co tam robią. Zgnieść podatkami i obowiązkami. Dajcie mi firmę, a znajdzie się paragraf, parafrazując klasyka radzieckiego prawa.
Chyba najbardziej żenujące w tym wszystkim jest przekonywanie motłochu przed telewizorem, że donoszenie jest przejawem uczciwości. I więcej, bo tutaj jest to nade wszystko narzędzie zemsty. Ten złowieszczy uśmiech na końcu mnie przeraża – oto kobieta zdaje sobie sprawę, że w obecnych czasach i ona ma władzę absolutną. Motłoch teraz może wszystko. Donosicielstwo to przecież najbardziej demokratyczna rzecz na tym łez padole. Każdy może na każdego. Słowo jednej osoby przeciwko drugiej. A aparat władzy mruczy niczym stary kot z zadowolenia. Kolejny krok? Donieś na rodzinę, która wg Ciebie bije dzieci. Donieś na sąsiada, który według Ciebie żyje ponad stan. Daj nam tylko znać, a sprawimy, że inni już nie będą razić Twoich oczu swoimi sukcesikami. Zrównajmy wszystkich. Ale zrównać można jedynie w dół... A chuj z tym.
W takich chwilach, człowiek może włączyć jedynie porządne country&western i zamykając oczy wyobrazić sobie, że znajduje się w innym miejscu. Najlepiej gdzieś, gdzie debilne porządki demoliberalnego świata jeszcze nie dotarły.