„Nasz” prezes, od dawna to powtarzam, poprowadzi Polonię na dno. Po nim nie zostanie już nic – poza wspomnieniami stetryczałych pierników, które będą wygłaszane znudzonym wnuczkom za kilka dekad. Biedne dzieci. Będziemy im ciągle smędzili o tym jak chodziliśmy na Polonię, ja wyciągnę kilka zdjęć z wyjazdów, z pamięci będę recytował zabawne zdarzenia, których nazbierało się przez te kilka lat bywania na K6. A one będą stukały się w czoło, zbierając swój zielony szalik i wychodząc na Łazienkowską. Czasem budzę się w środku nocy z tego strasznego snu, tylko po to by zdać sobie sprawę, że niczym Kassandra, wieszczy on naszą przyszłość.
Ale zanim do tego dojdzie, Józek napsuje nieco krwi kilku ludziom i nie sposób czasem go za to cenić. Ostatnio w mediach przewija się nadal jeden temat, a mianowicie nowy system premiowania. Polega on w skrócie na tym, że do niedawna piłkarze Polonii zarabiali pensję (sowitą, a jakże) i nic ponadto. To raczej średnia motywacja, bo czy się stoi czy się leży, 30 tysięcy na rękę co miesiąc się należy. Więc Józek wpadł na pomysł renegocjacji umów. 20% pensji idzie do zamrażarki – na koniec sezonu uzbierana kwota ulegnie bodaj podwojeniu, czy nawet potrojeniu, jeżeli drużyna zdobędzie mistrzostwo. W przypadku drugiego miejsca – zostanie oddana bez żadnych matematycznych machinacji. W przypadku wyniku słabszego – przepada. Do tego dochodzą jeszcze bardzo zachęcające premie za wygrane mecze, czyli kolejny miły dodatek do zgarnięcia z boiska, którego nie było. W ich przypadku, nie ma mowy o żadnym „zamrażaniu”. Warto po prostu wygrywać, a pieniądze leżą na murawach. W efekcie, zarobić można znacznie więcej, trzeba jedynie chcieć. No ale komu w tym kraju się chce? Najwyraźniej nie chciało się ani Panowi Arturowi Sobiechowi, ani Panowi Euzebiuszowi Smolarkowi, bo nowych umów podpisać nie chcieli. Pół narodu i mediów stanęło za nimi murem.
Jak to w Polsce bywa, temat związany z zaglądaniem do cudzych kieszeni, wywołał ożywione dyskusje. Dziwi mnie, że ktokolwiek ma czelność podnosić larum, że zmiana umów (za zgodą stron!) jest zagraniem dalekim od uczciwości. Pacta sum servanda i owszem, nadal obowiązuje, tak samo jak prawo do renegocjacji ich warunków. Nikt nikomu nie grozi, nikt nie szantażuje. Ale to już nawet nie o legis chodzi, a o zwykłą logikę czy przyzwoitość. Polscy piłkarze to ogon Europy, pośmiewisko Azji, chłopcy do bicia dla każdego kto ma dwie nogi i kopie piłkę prosto. Stworzono im nad Wisłą cieplarniane warunki, w których grzeją się niczym salamandry na słońcu. Zarabiają w ciągu miesiąca tyle co przeciętny Polak w dwa lata. Ich praca to kilka godzin treningów i raz na tydzień góra 90 minut meczu z kolegami z pasażów galerii handlowych. Polscy piłkarze to zgraja pospolitych tępaków, którzy przez lata oszukiwali swoich kibiców, kupując i sprzedając ligowe spotkania. Polscy piłkarze to użelowane panienki, którym ciężko sklecić kilka prostych zdań. O ich wartości najlepiej świadczą przebogate kariery jakich doświadczają na Zachodzie, gdzie służą głównie do podgrzewania ławek albo krzesełek na trybunach. Stawanie po ich stronie w tym sporze to jakieś horrendalne nieporozumienie. Cała krzywda jaka im się dzieje to zmuszanie ich do jakiegokolwiek wysiłku. Tak jak przeciętny Kowalski, nagle oczekuje się od nich zaangażowania w pracy i efektów. Tylko, że w przeciwieństwie do szaraczków ich pensja to marzenie 95% rodaków. Ochronny klosz został jedynie lekko uchylony, a już połowa z nich krzywi się i panicznie trzyma się za włosy w obawie, że ich nowa fryzura ucierpi od wiatru szarej rzeczywistości. A tępa opinia publiczna jeszcze ma czelność stać za nimi murem. Za tymi glutami, które pół zeszłego sezonu przegrywali na własne życzenie. Za tymi fajfusami, którzy bardziej angażowali się w zakupy w Arkadii niż w swoją „pracą” na boisku. Jeszcze jakbyśmy mówili o Mistrzach Polski, to rozumiem, pół biedy. Ale mowa o kolesiach po zawodówkach, którzy z trudem utrzymali się w lidze, której czołowe zespoły są lane przez Kazachów, Estończyków i inne nacje o istnieniu których nie miałem pojęcia. Więc niech spierdalają.
Teraz do akcji wychowywania piłkarzy powinni przyłączyć się kibice – chociażby tak jak w tej scenie z „Domu”. Tyle że obecnie prędzej by chodziło o zakupy w butikach, bo nasi piłkarze może i nie grają zbyt wybitnie, ale ubiorami dorównują tuzom z lig angielskich i hiszpańskich.