piątek, 8 lipca 2011

Where Eagles Dare



Ten film to pół mojego dzieciństwa (drugiej połówki nie pamiętam). Oglądałem go namiętnie będąc dzieckiem. Oczy niewinnego pacholęcia z lubością pożerały sceny, w których Clint Eastwood serią z karabinu maszynowego zabija pół niemieckiego batalionu, wybuch dynamitu wysadza żołdaków na dobre pięć metrów w górę, a wagonik kolejki górskiej służy jako arena walki na śmierć i życie. Już nie mówię o cyckach bawarskich barmanek, na których kobiece role w tym filmie się zaczęły i skończyły (no, prawie). Dzieło trwa prawie 160 minut i pamiętam, że końcówkę filmu musieliśmy z ojcem nagrać na drugiej kasecie – na standardowym, dwugodzinnym „Maxellu” się już nie zmieściło. Katowałem obie do ich kompletnego zdarcia.



Obecnie stosunek do dzieła mam wręcz nabożny. Oglądam je bardzo rzadko. Jeżeli już – zawsze z odpowiednią celebrą. Piwo w dłoni, nogi na stół, kanapka z pasztetem oraz majonezem i te sprawy. Im jestem starszy, tym oczywiście więcej widzę wad. To co zachwycało dziesięciolatka, trzydziestolatka już raczej bawi, a czasem zawstydza naiwnością. Nie będę wymieniał, ale sporo scen opuścił zdrowy rozsądek. Mamy tu wybuchające wagoniki kolejki (w sumie – wybucha tu połowa rekwizytów), głupich żołnierzy, którzy dają nabierać się na pułapki godne Kevina samego w domu, bohaterów których nie imają się kule i zaskakujące zakończenie, które wcale nie jest zaskakujące. Richard Burton, czyli pierwsza i jedyna na świecie, butelka whisky, która została aktorem, gra tutaj z taką manierą jakby wcielał się co najmniej w Hamleta. Ale ten typ już tak miał. Plotka głosi, że od końca lat pięćdziesiątych do swojej śmierci, nie raczył wytrzeźwieć ani razu. Eastwood zaś, w przededniu początku swojej prawdziwej, wielkiej kariery, przez cały film zaskakuje nas jedną i ta samą miną, która mówi – „dobrze że mi za to solidnie płacą”, ewentualnie „co tu tak śmierdzi”. Co za aktor!



Sama intryga wygląda jakby Alistair MacLean szył ją grubymi nićmi, nie za bardzo martwiąc się o logikę. Tylko czy o logikę chodzi w kinie rozrywkowym, chyba nie. Chodzi o zabawę, a tą akurat film dostarcza nadal, mimo swego wieku. Powstał w 1968 roku, czyli bagatela, 43 lata temu... I nadal trzyma przysłowiowe jajka w imadle.

Broadsword to Danny Boy, over!