piątek, 14 maja 2010

Otwieram lodówkę a tam...

... wybory

A te coraz bliżej i aż trudno coś o nich znowu nie napisać. W sumie na politykę mam wyjebane, bo jak już pisałem wcześniej niejeden raz, głosować nie chodzę i nie mam zamiaru w przyszłości zmienić swojej postawy. Jest ku temu kilka powodów, a jako że nagonka medialna na takich jak ja rośnie, to wytłumaczę zastępom debili demokratycznych, dlaczego mam w dupie prawo wyborcze.

Po pierwsze nieuki, prawo to prawo, a nie obowiązek. Składa się z elementu wolnej woli, która to decyduje czy korzystamy z przywilejów jakie ze sobą owe uprawnienie niesie czy też z nich nie korzystamy. I wara każdemu do tego jaki robi użytek z tej możliwości. Są co prawda na świecie takie kraje (Belgia chociażby – ojczyzna pralinek i pedofilów), które wprowadziły obowiązkowe prawo wyborcze dla swoich obywateli. Co to oznacza – ano to, że państwo każe nam oddać swój głos, a jak tego nie zrobimy to dobiera nam się do dupska. W ten sposób uprawnienie staje się obowiązkiem (ach, ta demokracja i jej nowomowa), a wieża Babel absurdu rośnie o jedną cegiełkę w górę. Boże, czemu nie grzmisz.

Po drugie, ja sobie bardzo cenię swój głos wyborczy i nie zamierzam oddawać go na byle kogo. Jak pojawi się ktoś godny – czemu nie, nie wykluczam poparcia. Ale na miernoty głosować nie będę i nie mam zamiaru wybierać żadnego „mniejszego zła”. To trochę tak jak z 15-letnią dziewczyną, która marzy o tym, by koleżanki przestały ją już nazywać ostatnią dziewicą w gimnazjum. Odda się wtedy byle komu. Ja cóż, czekam na księcia z bajki na kartach do głosowania.

Po trzecie, fanatycy demokracji wrzeszczą, że można przecież iść na wybory i oddać głos nieważny. Można. Tylko co to w praktyce daje? Niewele, tudzież nic. Najwyżej jakiś politolog z ironią stwierdzi, że społeczeństwo mamy niewyrobione i ślepe, bo część z wyborców nie trafiła z krzyżykiem na stosowne pola. Ktoś bardziej sensowny stwierdzi, że głosy nieważne są sprzeciwem wobec sytuacji na arenie politycznej. Ale to ciągle walka z systemem za pomocą narzędzi jakie oferuje. Wiadomo, że krzywdy się nie zrobi, ale za to demokracja się sama sankcjonuje jako system dający się wypowiedzieć nawet swoim przeciwnikom. Talk-shit.

Po czwarte, zawsze powtarzam to od lat, że prawem wyborczym jeszcze nikt się nie najadł, za to dzięki wolnościom natury ekonomicznej już i owszem. Prawa wyborcze to opium dla mas i danie im złudy, że mają na coś wpływ. I pamiętajcie, że dwójka dresiarzy będzie zawsze miała więcej w tym systemie do powiedzenia niż Wy, niezależnie od tego jacy światli jesteście.

Po piąte, śmieszą mnie argumenty, że przecież o moje prawo wyborcze tak ciężko walczono w latach 80-tych. Kto walczył i o co? Walczono i owszem, ale o prawo do bycia wybieranym, a bojownicy sprzed lat trzydziestu, w większości obecnie stanowią bądź stanowili o sile naszej sceny politycznej. Ta jak wiemy aż roi się od mężów stanu. Więc wypierdalać mi z tymi argumentami.

W sumie niezależnie od tego kto ten konkurs piękności wygra, będziemy mieli prezydenta na cześć którego znowu powstaną rozliczne pamflety mniej i bardziej zgryźliwe. Komorowski, mimo swojego hrabiowskiego pochodzenia i manier, zmierza chyba w kierunku spektakularnej klęski i nawet TVN nie jest w stanie mu pomóc w odwróceniu dzieła upadku. Jarosław, cóż, przecież ten człowiek słynął od dawna ze swojego charakterku, zajadliwości i mowy nienawiści. To że tak dużo milczy podczas tej kampanii ciszy jest znamienne. Siedzi schowany i to jego strategia sukcesu. Jeżeli wygra, demokracja sięgnie kolejnego dna absurdu – nie słyszałem jeszcze, by ktokolwiek wygrał wybory unikając jakichkolwiek wypowiedzi publicznych. Jaki ma Pan Panie Jarku pomysł na Polskę? A kogo to kurwa obchodzi!

Tak sobie zerkam na kandydatów na prezydenta i nawet dla żartu nie ma na kogo oddać głosu. No może poza JKM (na zdjęciu z 1946 roku) – więc obiecuje, że w drugiej turze Korwin ma mój głos. I promise!