poniedziałek, 24 maja 2010

Weekendowe dywagacje natury sportowej

Nie wiem po co i dlaczego, ale zarwałem wspaniałą piątkowo-sobotnią noc, żeby bladym świtem zobaczyć kolejną walkę naszego polskiego Herculesa. Marian (to imię pasuje do niego coraz bardziej) Pudzianowski dostał porządny łomot i po cichu liczę na to, że będzie to koniec jego zawrotnej sportowej kariery. Nic do niego nie mam, wcale nie zazdroszczę mu sukcesów i wiem, że nigdy tak jak on nie przeciągnę ciężarówki za pomocą nosa, albo nie podniosę dwustukilowych siatek z zakupami. Marian to zapewne prywatnie sympatyczny człowiek i takim mógłby zostać, gdyby nie to, że ma chłopak parcie na szkło i jest go po prostu wszędzie za dużo i za często. Marian walczy, Marian śpiewa, Marian tańczy, Marian reklamuje, Marian zachęca, Marian przestrzega, Marian opowiada o tym jak się uprawia seks. A za chwilę będzie nam Marian być może gotował, podróżował po świecie albo nuż zostanie gospodarzem własnego talk-show poświęconego kulturystyce i zwiększaniu masy. Kwestią czasu jest kiedy zacznie uprawiać politykę, bo przecież potrzebujemy kogoś takiego jak on w życiu publicznym, nieprawdaż?

To był naprawdę spoko koleś kilka lat temu. Sam kilka razy oglądałem transmisje zawodów strong-manów, o ile nie kolidowały z Familiadą, bo wiadomo, że niedziela bez charyzmy Strasburgera to nie jest niedziela. Marian był wtedy rozpoznawalny i traktowany jako ciekawostka z pogranicza wynaturzeń i deformacji matki natury. Coś jak współczesny „człowiek słoń”. Teraz, cóż, z niepokojem zaglądam do sklepowych półek z nabiałem, bo zastanawiam się kiedy pojawi tam się śmietana marki „Pudzian” z naszym celebrytem na wieczku.


Poza tym, w weekend odbyło się święto Grzesia, czyli wieczór kawalerski. Była piłka nożna na boisku, a do tego w przerwach wódka, piwo i tłuste jedzenie z grilla. Po tym wszystkim zacząłem darzyć większym uznaniem naszych rodzimych skórokopaczy. Jaki to jednak wysiłek grać na boisku po kieliszku wódki, dwóch czy trzech kolejkach, już nie mówiąc o tym, że trudno tak jednocześnie palić papierosa i grać. Tym większe mam uznanie do herosów murawy takich jak Janusz Jojko,

Wojciech Kowalczyk (poniżej z okresu kiedy dbał o siebie i nie palił w przerwach meczu),

czy tego anonimowego sędziego z Rosji, który dzielnie walczy z nacierającym wiatrem:


Jednak albo sport albo uciechy stołu, bo i ciężko się gra po biesiadowaniu i ciężko się biesiaduje po graniu.