Nie wiadomo na jak długo. Może znowu przepadnę na kilka miesięcy. Może znowu życie wciągnie mnie w swoją grę i ostatnią rzeczą o jakiej będę myślał to napisanie czegoś na blogu. Bo życie moi mili nie rozpieszcza, sami dobrze o tym wiecie. Rzadko bywa tak, żeby wszystko szło gładko, zawsze są jakieś przeszkody. Zawsze coś stoi na drodze. nasza egzystencja polega na tym, żeby z tymi przeciwnościami wziąć się za bary. Wiem, brzmi to jak kiepska nawijka domorosłego rapera, który mówi o życiu wśród szarych bloków. Ale tak jest, że życie nie składa się z wielkich wydarzeń. Wielkie dramaty i wielkie sprawy zawsze są obok nas. Nas dotyczą nasze małe dramaty, przeszkody, frustracje czy radości. Codzienne potyczki z rzeczywistością, A ona potrafi być bardzo wrednym przeciwnikiem.
Nie powiem, ten rok kosztował mnie sporo stresów i w sumie ciesze się, że zmierza już ku końcowi. Ogólnie na tą chwilę, jestem człowiekiem bardzo zmęczonym, nic mnie nie interesuję poza sprawami dotyczącymi bezpośrednio życia mojego i mojej żony. Dlatego nie dziwcie się, że nic nie pisałem. Nawet próbowałem z dwa tygodnie temu coś tutaj naskrobać ale jakoś nic się nie trzymało kupy i w połowie postu przestałem. Z drugiej strony nie mam za wielu tematów. Bo wiecie, ostatnio nie lubię się denerwować, więc nie czytam za dużo i zbytnio się nie interesuję. W Polonii nie najlepiej, nic nowego. Szkoda nerwów żeby śledzić nasze nieszczęście. Oczywiście mecze oglądam i się nawet ekscytuję ale potem już nie śledzę komentarzy prasowych, wątków na różnych forach. pewnie jak JW zmieni trenera to dowiem się o tym od kolegów z pracy albo oglądając mecz zauważę, że coś już Janasa nie pokazują. O polityce w Polsce to już w ogólnie nie chce mi się czytać. W dodatku, ze wszyscy wiemy na jakim poziomie jest nasze dziennikarstwo, które to wszystko opisuje.
Całe szczęście jest Sadat, który ratuje honor naszego blogu pisząc coś czasem.
Ponieważ sam nie ma chwilowo o czym pisać to pozwolę sobie dać parę komentarzy do jego postów.
1 września napisał on o The Wailing Wailers i ogólnie dobrym, starym reggae. Nie mniej wydaje mi się, że przedstawił on nieco wyidealizowany obraz Jamajki lat 60 i jej muzyki. Już wtedy nie było na Jamajce bezpiecznie. Były gangi, było getto, były strzelaniny, uliczne walki. Całe ówczesne reggae razem z Wailersami na czele wywodziło się z kultury ulicy i przemocy. To przecież w tych czasach ukształtowała się na ulicach Kingston subkultura rude boys. I poza tym, że ubierali się z większa klasą niczym nie różnili się od dzisiejszych gangsta. Na chłopaków wpływ miały takie filmy jak James Bond czy westerny Sergio Leone. Musiałem być twardy i nieustraszony. Bo w West Kingston liczy się ten kto nie pęka. Wzorcowy rudie lubi popić, potańczyć w dancehall'u a po potańcówce traktuje kobiety przedmiotowo a innych mężczyzn traktuje pięścią lub nożem. Może popiszę o tym coś więcej innym razem. Teraz tylko przytoczę taką małą anegdotkę dotyczącą jednego z hymnów rude boysów "Tougher than Tough" Derrick'a Morgan'a na potwierdzenie moich słów. Otóż stworzył on tą piosenkę na prośbę jednego z bardziej znanych rudies w West Kingston, nazywanego Busby. Na początku artysta napisał kawałek "Cool off Rudies". Busby jednak stwierdził, że ta piosenka nie pasuje do niego i nie odzwierciedla jego osobowości gdyż on jest bardziej tough niż cool. Dlatego powstało "Tougher than tough". Jak Busby usłyszał kawałek o sobie puszczony w jednym z dancehall'i tak się ucieszył, że świętując to wydarzenie zaczął szaleńczo tańczyć i polewać piwem z butelki innych imprezowiczów. Zmoczył też dziewczęta, które trzymały się z gangiem o wdzięcznej nazwie the Vikings. Następnego dnia, w drodze na kolejne tańce został zastrzelony. Rozlana krew oczyściła więc hańbę spowodowaną rozlanym piwem.