środa, 27 października 2010

Petryfikacja zwykłego dnia

Od kilku dni zbierałem się, żeby coś spłodzić ale nie dałem rady. A chciałem Wam jedynie napisać, że cieszę się z prowadzenia bloga. Można wtedy bowiem nawet najbardziej zwykły i nijaki dzień sprowadzić do rangi daty. A daty to się pamięta na długo. I zawsze można do nich wrócić. Daty trwają, gdy zwykłe dni tymczasem jedynie przemijają.

Gdybym był w pisarskiej formie to bym to tak ładnie napisał, że czytelnikom z tyłka poleciałyby łzy wzruszenia. Ale stety, nie jestem.

Dziś dla przykładu mamy 27 października 2010 roku. Zupełnie nieistotny w moim życiu kawałek czasu – no przynajmniej do tej pory, bo skoro nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, to nie należy na niego także narzekać. W pracy jak zawsze sporo roboty, rano konsumpcja kanapek które własnoręcznie sam sobie przyrządzam wieczorami – to taki mój robotniczy zwyczaj. Sporo rzeczy było do zrobienia, ale żadna z nich nie ma żadnego znaczenia z perspektywy świata i historii. No powiedzmy sobie to szczerze, te codzienne wysiłki każdego z nas nic nie zmienią. Świat stoi tak jak stał i mój wkład w to jest dosłownie żaden. Wasz również.

Ale dzięki temu, że zdobyłem się na napisanie tych kilku słów, ten dzień, przypomnijmy, że mowa o 27 października 2010 roku będzie już czymś więcej. Będzie datą na blogu, do której zawsze będę mógł wrócić. Już zawsze będę mógł przeczytać to co wyżej, a także to, że np. boli mnie głowa, bo w firmie od tygodnia roznosi się piękna woń rozpuszczalnika, lakieru albo innego chemicznego gówna. Przeczytam także to, że za chwilę idę do kina na „Essential Killing” Skolimowskiego. A w domu czekają na mnie parówki – to też taki mój robotniczy rarytas, bo jadam je rzadko i od święta.
Mogę też napisać, że właśnie dzisiaj spędziłem dzień słuchając kilku niezłych zespołów i kawałków, przy których łeb boli jakby nieco mniej.







To (póki co, a mamy 17:30 CET) był zwykły dzień ale i takie warto pamiętać.