piątek, 9 lipca 2010

Boski Diego i inne mundialowe pierdy

W weekend, czyli za lada chwila, kończą nam się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. A my o nich nawet słowem nie wspomnieliśmy. Niedobrze, bardzo niedobrze.

W sumie to mnie piłka reprezentacyjna zdeka jebie, wynikami kadry od dawna się jakoś niespecjalnie interesuję, a nad moim łóżkiem nie ma już plakatu Jacka Krzynówka. Nieco szkoda, że naszych orłów nie było na tej imprezie. Od kilku lat fajnie było obserwować jak balonik o nazwie „Polska” puchnie i puchnie od składanych deklaracji i poważnych analiz, by następnie podczas pierwszych meczów o stawkę... Bum, rozjebać się na kawałki i ochlapać zimnym gównem wciąż gorące głowy niedzielnych kibiców sukcesu.

Jako kibice Polonii Warszawa, każdą porażkę przeżywamy lżej niż ktokolwiek może sobie wyobrażać. Zabawnie jednak popatrzeć jak lamentują inni.

Podczas tegorocznej imprezy nie wydarzyło się w sumie nic ciekawego. Były jakieś niespodzianki, jak to zawsze, tyle że nie ma co się nimi tak znowu podniecać. Ktoś zawsze musi odpaść, a Francja i Włochy mają w zawodzeniu nadziei tradycję całkiem bogatą. Poza tym kilka pomyłek sędziowskich – Anglikom to bym akurat żadnej bramki nie uznał, bo skurwieli po prostu nie lubię. Do tego Hiszpania grająca jak Niemcy i Niemcy grający jak Hiszpanie, ale w sumie to nie Niemcy, tylko Turkowie, Polacy, Brazylijczyk, Tunezyjczyk i inni, których przyciągnął urok Heimatu. Mnie najbardziej rozczarowały brudasy, czyli AfroAfrykanie. Poza Ghaną wszystkie reprezentacje zawiodły. Ta ostatnia zdobyła mój osobisty tytuł parującego gówna roku. Mieli taką szansę awansować do półfinału i nic z tego nie wyszło. A im kurwa kibicowałem nawet.

Po cichu liczyłem, że tytuł zdobędzie Argentyna. Nie żebym ich lubił – nienawidzę tych krowojebców. Ale młokosem będąc dobrze pamiętam nasz podwórkowy kult Diego Armando Maradony i życzyłem mu żeby utarł nosa wszystkim ekspertom i wygrał, pokazując im wała.

Wszyscy dookoła łapią się za głowę na widok tego co wyczynia. A to powołuje złych zawodników, a to nie zna się na taktyce, a to opowiada głupoty. Dyletant czystej wody. Parodia trenera. Byłaby to piękna historia, gdyby Boski Diego po 24 latach sięgnął po Puchar Świata, tym razem w roli szkoleniowca. Szkoda, że nie była mu pisana taka fortuna. Kogoś na górze pewnie zdenerwowała przyjaźń z kokainą, uściski z Castro i fakt, że ten mały człowieczek zepsuł sobie życie na własne życzenie.

Pośmiewiskiem mundialu, skoro nie było Polski, można uznać Francję i ewentualnie Koreę Północną. Ale to taki śmiech przez łzy, bo chłopcy Kim-Dżong-Ila grali chociaż ambitnie, a wiadomo, że w domach im się nie przelewa. To znaczy, może oni akurat mają dobrze, ale co to znaczy „dobrze” jak się mieszka w kołchozie?

Przy okazji Sepp Blatter przypomniał o sobie i mafii, którą zarządza. Dla mnie FIFA to organizacja przestępcza, która nie wiedzieć czemu wytworzyła przekonanie naturalności stanu swojej udzielności i niezależności od wszystkiego. W praktyce więc FIFA rządzi i dzieli i nikt nad nią nie ma kontroli. Krajowe związki, taki nasz PZPN dla przykładu, są więc niezależnym królestwem i wara państwu od ingerencji. Wystarczyło tylko, żeby prezydent żabojadów zaczął mówić o potrzebnych porządkach we francuskiej piłce nożnej, by tłusty paluszek Don Blatterone poszedł w górę jako ostrzeżenie. Nie wolno! Inaczej Francja zostanie wykluczona z rozgrywek. Pazerni na władzę politycy nie mogą naruszać świętej niezależności związku. Nie bo nie. Czekam na pierwszą konstytucję, która usankcjonuje ten stan obok rozdzielności państwa od kościoła. Paranoja.

Ta sama FIFA jednak nie mrugnęła nawet oczkiem w sprawie wspomnianej Korei Północnej. To że tam lokalny dyktator samodzielnie zarządza krajowym futbolem, to już im nie przeszkadza. Zabawne rozdwojenie jaźni.