Ja się pochwalę, że mimo, iż zbliżam się do 30-tki i jestem obdarzony pełnią praw obywatelskich, nigdy jeszcze nie zawitałem do urny. I powiem więcej. Nie wiem co by się musiało stać, żebym to zmienił. Wiele osób mówi mi, że to przejaw ciemnogrodu, a ja się retorycznie pytam - kto tu jest naprawdę ciemny?
Czy aby nie Wy, drodzy miłośnicy demokracji, którzy regularnie chodzicie do urn, by wypierać kolejnych idiotów na stołki? Nie czujecie się najzwyklejszymi w świecie pożytecznymi idiotami?
Wyznaję zasadę: głosując zgadzasz się by owi "wybrańcy narodu" sprawowali nad Tobą władzę. Nie głosując - pokazujesz im środkowy palec. Niech się politolodzy i socjologowie zamartwiają biernością, niech sobie mądre głowy używają na takich jak ja. Niech mnie straszą, niech grożą. Niech mi mówią, że trzeba iść i co najwyżej oddać nieważny głos. Tylko, że to wszystko jest przejaw akceptacji demokracji. Ja jestem jej wrogiem, więc nie spodziewajmy się, bym miał używać jej narzędzi do demonstrowania mojej niechęci - co potencjalnie tylko potwierdzi opinie jej orędowników, że to najwspanialszy system pod słońcem. "Pozwala wypowiedzieć się nawet jej wrogom" - powiedzą wtedy. I gówno powiedzą, bo ja mam w dupie to, że system pozwala mi oddać głos, wiedząc, że i tak zawsze wygra tępy, sterowany motłoch.
Znalazłem kiedyś taki fajny mural, pochodzący jeszcze z lat 70-tych. Dobrze oddaje moje przemyślenia na temat demokracji jako takiej:
