środa, 18 sierpnia 2010

Deliverance, czyli rzecz o hillbilly

... podobno Gazeta Wyborcza tym filmem się na swoich szpaltach zachwyca po dziś dzień, ale nawet to nie jest w stanie mi go obrzydzić. Dzisiaj z kinowej biblioteczki sadata wyciągam słabo znaną w Polsce ramotkę rodem ze wspaniałych lat 70-tych.

W głównych rolach Jon Voight (obecnie bardziej znany z tego, że ma słynną córkę), Burt Reynolds (Mistrz Kierownicy ucieka w swojej najlepszej chyba kreacji) i Ned „squeal like a pig” Beatty. Fabuła zaczyna się niewinne i sielsko. Do tego stopnia, że zaczynamy się zastanawiać – czy ta przygodowa klisza aby na pewno jest warta większej uwagi.

Ano jest, bo Deliverance w pewnym momencie skręca gwałtownie, niczym rzeka po której podróżują główni bohaterowie. Etos męskiej przygody z piwem w ręku i wiosłem w drugim oddala się w niebyt, ustępując miejsca brudnej walce o przeżycie.

Kilku mieszczuchów postanawia przeżyć wspólnie przygodę blisko prawdziwej natury i wybrać się na spływ kajakami w dół rzeki. Dzika dolina niebawem zostanie zalana ustępując miejsca na zbiornik retencyjny. Ale szybko okazuje się, że na miejscu czeka ich coś czego się nie spodziewali...


Nie chodzi ani o UFO, ani o Stasi, ani nawet o kanibalów. Jak wiadomo, najbardziej przerażającymi istotami jakie możemy spotkać na swojej drodze są po prostu inni zwykli ludzie. A już szczególnie hillbilly, czyli mówiąc po naszemu „wsioki” albo „buraki”. Ludzie gór to taka drobna amerykańska ciekawostka. Wolni, biali, nie mający większych kontaktów ze światem zewnętrznym. Niemal dzicy i niezbyt przyjaźnie nastawieni do obcych. Niewykształceni ignoranci zapomniani przez Boga i historię. To oczywiście stereotyp, ale czy aby na pewno?

Żeby wiedzieć o kim mowa wystarczy tylko zerknąć na jeden z odcinków słynnego Jerry Springer Show...

… to typowy hillbilly początku XXI wieku. Ale Ci których spotkali na swojej drodze bohaterowie Wybawienia byli dużo cięższego sortu.

Słynna scena podczas której Ned Beatty nago jest zmuszony do udawania świniaka, przeszła do annałów (a nawet – analów) kina. Powiedzmy sobie szczerze i brutalnie. Trudno zapomnieć gdy bezzębny wieśniak gwałci grubego amerykańskiego mieszczucha.

Chociaż to przecież nie horror, wspomnienie tych chwil przewija się we wszelakich listach najbardziej przerażających momentów jakich możemy uświadczyć dzięki dziesiątej muzie. A to o czymś świadczy.

Wizerunek ludzi gór w Wybawieniu mocno zapadł każdemu w pamięci. Już wcześniej pojawiali się w kinie, zazwyczaj jako ciekawostka na pograniczu komedii i słodkiego sentymentalizmu. Dzięki omawianemu filmowi już nikt nie czuje do nich nic więcej poza obrzydzeniem, a przede wszystkim strachem. Nawet w moim ulubionym serialu, czyli Trailer Park Boys, wizyta w lesie jest okazją do wyrażenia niepokoju przez Bubblesa: „Mam nadzieję, że nie ma tu żadnych wiochmenów. Nienawidzę wiochmenów”.

To oczywiście nadal stereotypy.

Nie będę się bawił w odkrywanie o co w tym filmie chodzi. Dla miłośników akcji mamy półtorej godziny emocji. Dla tych którzy lubią nad filmem podumać też się coś znajdzie z całą pewnością. Wszystko razem tworzy jedną z klasycznych za Wielką Wodą pozycji, po którą warto z pewnością sięgnąć.