niedziela, 15 sierpnia 2010

Momenty były

Jeśli uznać, że życie składa się z momentów, to w piątek przeżyłem jeden z kategorii tych godnych zapamiętania na zawsze. Tak naprawdę dopiero po kilkudziesięciu godzinach mogę coś sensownego napisać, bo wcześniej nie do końca docierało do mnie, że nasza ukochana Polonia pokonała Legię aż 3:0.



Nie chodzi już nawet o to, że „od zawsze” to my jesteśmi Ci gorsi. Ostatnie derby też przecież wygraliśmy (ach, co to była za radość), a w dwóch poprzednich padały remisy. Tym razem jednak naszym przeciwnikiem nie była ta „stara dobra” Legia, ale wielki zielony potwór buchający marketingowym szumem dookoła siebie. Nowy piękny stadion wybudowany za podatników pieniądze, nowy trener z wizerunkiem „młodego, zdolnego, a już z sukcesami”, pęczek nowych piłkarzy, którzy kosztowali krocie i musieli zostać ściągnięci z zagranicy albowiem żaden z Polaków nie reprezentuje rzekomo godnego Wielkiej (L) poziomu. To wszystko sprawia, że piątkowy mecz nabierał dodatkowych smaczków.

Być może to i tak początek złotej ery klubu z Powiśla. Być może. Na razie jednak muszą zająć się tam analizowaniem dlaczego Polonia skopała im porządnie dupska :-)

Pierwsza połowa nie napawała do końca optymizmem. Niby na zero, ale kilka razy serce zabiło mi mocniej, gdy któraś z zielonych larw przedzierała się przez nasze czarne zasieki obronne. Może i ja dałem się ponieść magii legijnego PR-u, który wmawia nam od pewnego czasu, że piłkarze pokroju Cabrala, Manu, Kneżevica czy Vrdlojlaka to poziom niemal światowy? Mecz oglądany już z poziomu domowego fotela rzucał nieco inne światło na boiskowe harce. Pierwsza połowa była wyrównana, ale ze wskazaniem na Polonię. I nic nie zapowiadało, że druga odsłona zakończy się krwawą rzeźnią!

Festiwal zaczął Bruno strzałem z dystansu. Zareagowałem na tą bramkę jakieś pół sekundy po tym jak piłka zaprzepotała w siatce. Zupełnie jakbym nie mógł uwierzyć w to, że tego dnia Polonii będzie pisany los inny niż zazwyczaj. Potem dywagacje „czy to dowiozą” przerwał Smolarek, a wisienkę na torcie dołożył Adrian Mierzejewski. Na świetlnej tablicy ukazał się piękny widok: Polonia-Legia 3:0.

To nie tylko wynik czysto piłkarski, ale coś jeszcze. To nie nam przecież wybudowano stadion za publiczne środki i to nie nas w Warszawie głaszcze się po główkach. Hanka i jej radosna ratuszowa ekipa udaje że nas nie ma. A tymczasem, na złość wszystkim dookoła, jesteśmy i ciagle o sobie przypominamy. A to wygranymi potyczkami z pupilkiem ratusza, a to za pomocą medialnych transferów, a to faktem, że zapełniamy coraz ściślej nasz malutki stadionik z poprzedniej epoki. Na złość Bufetowej i tym wszystkim, którzy udają że nas nie widzą.

Co do fanatyków zielonej ladacznicy. Nie wpadli do nas, a szkoda, bo piłka nożna jest dla kibiców przecież. Dostali 300 biletów, a potem „zażądali” półtora tysiąca, czyli ćwierć pojemności stadionu. Nierealne żądanie nie mogło być spełnione, o czym doskonale wiedzieli.
Własnoręcznie zrywałem transparent, na którym cweluchy topredowały nasze polonijne starania o renowację stadionu na K6. Skoro tak podoba im się jego obecny rozmiar, że nie chcą dopuścić do rozbudowy, to niech teraz nie szczekają. Ale konsekwencja to jedna z tych rzeczy, których próżno szukać w małym świecie kibicowskich troglodytów.

Użyte zdjęcia pochodzą z serwisu www.ksppolonia.pl