czwartek, 28 maja 2009

My w Polsce też robimy kino

Ja też byłem w kinie ostatnio - tzn. za darmo oczywiście, bo jedną z zalet mojej pracy jest to, że zawsze można liczyć na przedpremierowe pokazy, nawet w dobie kryzysu.
Wojny polsko-ruskiej nie czytałem, ale gdybym czytał to by mi się pewnie nie podobała. Po prostu, nie lubię artystycznego bełkotu i chłamu, który próbuje udawać, że ma jakieś ambicje. Albo co gorsza, wcale nic nie udaje, ale jakiś napalony krytyk coś w nim wypatrzył, coś zdefiniował, wyłuszczył, podkreślił, rozwinął i w ten sposób powstaje dzieło żyjące własnym życiem. A zwykły człowiek na to patrzy i się zastanawia "o co tu kurwa może chodzić".
Trailer w ogóle nie oddaje prawdy o filmie i jako taki jest całkiem zabawny, jeżeli zestawimy go z rzeczywistością:

Zawsze powtarzam, że jak bracia Lumiere kręcili Polarnego Ogrodnika, to nie chcieli na widzów przełożyć swojej traumy, wprawić ich w depresję, podzielić się swoimi psychozami. Mieli na celu to by widza bawić i oderwać od rzeczywistości. Tzw. kino ambitne męczy mnie wywodami, dłużyznami i cierpiętniczym tonem. Jeżeli dodatkowo film stara się moralizować i czyni to nieudolnie, to zaczynam nie tylko się męczyć ale i pojawia się po prostu zażenowanie. Może się to komuś podobać albo nie - tak to już mam i chuj Wam do tego.
Co do Wojny, to wymęczyłem się solidnie. Borys Szyc gra oczywiście dobrze, Sonia Bohosiewicz wciąga zupkę nosem i też wypada świetnie. Realizacja filmu, gdyby nie kilka efektów specjalnych, można by powiedzieć, że pierwszorzędna i bardzo mało "polska". Tylko że zupełnie nie wiem o co tam chodzi. Masłowska coś sepleni pod nosem i mam wrażenie, że ktoś kiedyś wziął ten bełkot za deklamację godną Mickiewicza, tymczasem... nuda po prostu. Nie mam do autorki pretensji, to nie ona się wykreowała na wieszcza przecież.

O moim stosunku do filmu niech świadczy zestawienie dwóch recenzji. Gazeta Wiewiórcza rozpisała się na kilka szpalt, analizując i używając słów skomplikowanych w celu zachwycenia się arcydziełem. Nie przeszkadzają jej dłużyzny i ogólny chaotyczny bełkot całości. Dla niej ważne jest to, że film zadaje pytania, szuka odpowiedzi i "motywuje do myślenia". Przekrój z kolei, poświęcił Wojnie mniej niż Junior Page'a, wspominając jedynie, że całość ma trudne do zniesienia artystyczne zadęcie, które nie maskuje tego, że za matriksową otoczką, nie ma do zaoferowania nic więcej.
Dla mnie Wojna to typowy film dla snobistycznych onanistów. Pewnie w dobrym tonie jest go zrozumieć, przetrawić i rozmawiać o nim w gronie swoich przyjaciół. Z pewnością warto szukać porównań do reżyserskich dokonań ojca reżysera Wojny - taka Szamanka chociażby, co to był za film przecież, a jego znajomość tylko potwierdzi nas status społeczny. Acha, no i pamiętajmy, że nie wypada się śmiać na seansie. Wojna to film ciężki, smutny i egzystencjalny. Tylko tępy dresiarz może potraktować go jako kopalnię cytatów (Skąd znasz moją ksywę - a mówili w telewizji przemysłowej). Nieważne, że Borys Szyc rozmawia na początku ze swoim penisem, a dresiarza Bohosiewicz szukając bielinki rozwala wszystko dookoła.
Generalnie - ciężki film dla ciężkich ludzi. Wymęczyłem się okrutnie.
Czy czuliście się kiedyś wolni? Tak naprawdę wolni, że nic nie macie na głowie a przed wami życie stoi otworem? Kiedy człowiek staje się na nowo tabula rasa , gotową żeby ją zapisać? ja tak czuję się dzisiaj, gdyż jest to mój pierwszy dzień bezrobocia. Bez dramatów i depresji wkroczyłem w ten nowy rozdział mego życia, tyle nowych wyzwań przede mną. Jestem niczym nie ograniczony i tylko ode mnie zależy jak tym wszystkim pokieruję.. Znaczy się prawie niczym nie jestem ograniczony, gdyż nie mogę na długo opuścić Irlandii bo wtedy straciłbym zasiłek. Czyli ogólnie jestem troszkę ograniczony przez system. Ale jak się wkurwię to i wyrwę się z systemowego ucisku i oleje zasiłek bo moja narzeczona na niezłą pracę i jakoś mnie utrzyma. Czyli jakbym chciał to nawet mógłbym żyć poza systemem. ale póki co jeszcze trochę dam się uciskać, ale jak się wkurwię...Nie no spoko już takim nierobem nie jestem oczywiście będę szukał pracy ale to jakieś dobrej żebym się realizował, wiecie nie, realizacja jest najważniejsza.
Sadat już pisał o finale Ligi Mistrzów. Ja napiszę od siebie, że też na to lachę kładę. Znaczy się oglądałem a jak, takie małe tv party se zrobiłem z okazji zakończenia pracy. Był browar i czypsy, mecz w telewizji czyli dobry sposób na spędzenie środowego wieczoru.
Barcelona wygrała i spoko. Przynajmniej ManU przegrał i przytarł nosa piździe Krystynce i neandertalczykowi Tevezowi. I przy okazji tutejsze buraki chodzące w ciuchach Manchesteru płakały. A tak katalońskie buraki się cieszyły ale z nimi nie mam codziennie do czynienia więc jest mi to obojętne.

W sportowym sprawozdaniu z weekendu zapomniałem o tak istotnej sprawie jak to, że byłem w kinie na filmie Awaydays, co by można było przetłumaczyć jako "na wyjeździe" albo "wyjazdowe dni" albo sadatowe "chuligańskich wspomnień czar".

Dobre trzeba przyznać. Znaczy myślę, że trailer najlepszy. Bo w filmie zdarzały się nudne momenty no bo jest to film artystyczny. Pewnie dostali jakąś kasę o Królewskiego Instytutu Filmowego, więc żeby uzasadnić wydawanie publicznych pieniędzy na film o chuliganach było trzeba to jakoś artystycznie uzasadnić. Dlatego też są przydługie ujęcia, zwolnienia ukazujące emocje, narkotyczne wizje i psychodeliczna muzyka.
Ogólnie film jest o początkach ruchu casual na brytyjskich stadionach. Kiedy to pojawili się chuligani o posturach nastolatków przykładający taka samą uwadze modzie i swojemu wyglądowi jak i rozróbom. Wszystko to okraszone dobra muzyka z końca lat 70 czyli power pop i post-modowskie granie, które mogłoby być uważane za prekursora britpopu. Jest to bardzo "stylowy" film, bardzo dobrze pokazuje ówczesne tendencje odzieżowe wśród tamtejszych kibiców. W dzisiejszych czasach w tamtym klimacie obiera się chyba tylko parę ekip ze Szwecji. Widziałem już na kibice.net, że ludzie podniecają się że będzie nowy kibicowski film. Jednak muszę ostrzec, ze nic tam nie ma dla polskich chuliganów w bluzach z kapturami. Zupełnie inny klimat w dodatku dochodzi do tego wątek narkomański i homoseksualny, który może być nie do zaakceptowania przez "kibicowską brać". Poza tymi artystycznymi wstawkami jest to film o modzie, muzyce i zadymach. Zadymach w brytyjskim stylu, czyli napinanie się fizyczne i werbalne a potem wściekle okładanie się pięściami, głowami, łokciami i nogami. Nasi bohaterowie jeszcze dosyć sprawnie posługują się nożami Stanleya, siejąc popłoch wśród innych ekip, które jeszcze pozostały z starych klimatach kibicowskich, to znaczy są starsi, więksi ale nie mają stylu i zawziętości jak nasi milusińscy. Ogólnie ze względu na poziom brutalności i chyba seksu film w Irlandii jest zakwalifikowany od lat 18.

Mad about cheese

Fajna zabawa - ludzie biegają za krążkiem sera, jako zawodowy reklamiarz, widzę tu już co najmniej jedną moją markę jako patrona i drugą jako sponsora dodatkowego :-)

środa, 27 maja 2009

Barcelona srona

Dzisiaj czy raczej wczoraj odbył się finał LM i ktoś mógłby pomyśleć, że skoro tyle piszemy o tej piłce nożnej, to teraz będziemy się tym podniecać. Nic bardziej mylnego - nie wiem co powie Gregu, ale mnie te balety kopaczy na boisku interesują coraz mniej i mniej. Znaczy się, wiem kto to jest Messi czy Eto, wiem jak grają, gdzie grali wcześniej, ile bramek sieknęli w sezonie so far i inne takie, ale to są wiadomości, które przyjmuje do siebie zupełnie niechcący. W piłce liczy się coś innego niż bramki zanotowane w siatce, jak to czasem na Kamyku się śpiewało: "Chuj z wynikami, Polonio jesteśmy z Wami". Liczy się zabawa, nie.
A poniżej przykład - to są kibice, to jest adrenalina, to jest mecz. O to nam chodzi również :-)

No ale jak się gra z Borowakiem Czersk, to nie ma co się dziwić, że są takie emocje.

wtorek, 26 maja 2009

Znowu o sporcie ale obiecuję, że niedługo przestanę i zacznę pisać o czymś innym

Urwanie głowy ostatnimi czasu, dlatego dawno nie pisałem. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Znaczy się , szczerze powiedziawszy to w weekend czas miałem ale, że moje gospodarstwo domowe posiada tylko jeden komputer, musiałem go odstąpić narzeczonej bo jakieś ważne rzeczy naukowe pisała. Najważniejsze jednak, że miałem do niego dostęp podczas meczu Polonii. No proszę państwo, cóż to był za mecz! Sadat opisał go już w szczegółach na podstawie naocznych obserwacji, wiec ja już nie będę. Napiszę tylko, że z punkty widzenia monitora również był niezwykle fascynujący a takich tłumów na Konwiktorskiej to chyba od 72 roku nie było. Jakieś światełko optymizmu zaświtało na mrocznej drodze Czarnych Koszul. Kto wie może jednak zagramy w pucharach europejskich? Przed nami jeszcze mecz z Górnikiem a jest to mecz kolejki cudów. Na dodatek mecze Polonii z Górnikiem na koniec sezonu z reguły bywają cudowne. Do tej pory to oni pomagali nam się utrzymać, więc zobaczymy jak to będzie. Co prawda wszyscy nam mówią, że nie jesteśmy Polonią tylko Groclinem, więc może tego długu wdzięczności nie musimy spłacać. W każdym razie ja tak wielkiemu klubowi jak Górnik źle nie życzę. Jednakowoż mam nadzieje, że to my wygramy a oni utrzymają się dzięki potknięciom innych drużyn.
Cały miniony weekend minął mi pod znakiem sportu....w telewizji. Mimo, że ładna była pogoda to nigdzie nie wyszedłem, jak już pisałem narzeczona zajęta i w dodatku zajęła komputer. Skoro nie było dla mnie komputera to został telewizor. A tam nie byle co. Bo i finał Heineken Cup Rugby ( takie jakby Liga Mistrzów w Rugby Union) gdzie wygrała irlandzka drużyna Leinster ( Leinster jest jedną z 4 prowincji Irlandii, jej stolicą jest Dublin) i finały prowincji w GAA football były. Ja oglądałem mecz o mistrzostwo Ulsteru i o to kto będzie reprezentował Ulster w walce o puchar Irlandii. Starły się tam w bardzo ciężkiej bitwie Derry z Monaghan. Ciężkiej doprawdy to bili się często chłopaki tak, że sędzia nie nadążał wszystkich rozdzielać. Ponieważ jest to sport kontaktowy, bójki należą do codzienności to i sędzia nikogo nie usuwał z boiska tylko starał się uspokajać. Pojawiło się co prawda parę żółtych kartek, na przykład za próbę zabójstwa zawodnika przez uduszenie i jednoczesne próbowanie wgniecenia jego głowy w murawę. Jestem ciekaw co trzeba zrobić, żeby dostać czerwoną kartkę.
Wspaniały sport, naprawdę.

Kompilacja co prawda z meczów Irlandii z Australią ale dobrze pokazuje codzienność GAA na każdym szczeblu rozgrywkowym.

Poza sportem zajmowałem się rozmyślaniami na temat religii, polityki, Boga, byłej Jugosławii, islamu ale o tym napisze kiedy indziej i pewnie dopiero w przyszłym tygodniu bo teraz jadę do Polski na weekend, czeka mnie parę imprez w tym jedno wesele, więc wybaczcie ale inne rzeczy będę robił niż ślęczenie nad kompem.

sobota, 23 maja 2009

Cóż to był za mecz!



W zasadzie to mógłbym przekleić to co napisałem wcześniej o meczu pucharowym z Lechem. Dzisiaj znowu były wielkie emocje, nadzieje, doping, łapanie się za głowę i... zastanawianie się po meczu, dlaczego tego nie wygraliśmy. Polonia, ach ta Polonia!
Skończyło się na 3:3, mimo iż prowadziliśmy i 2:0 i 3:2. Ostatnia bramka dla poznańskich bulw padła z ewidentnego spalonego, zaś Stilic dotknął piłkę ręką. Sędzia gola uznał i w ten oto sposób zostaliśmy okradzeni z trzech punktów, a i zapewne europejskie puchary przejdą nam koło nosa.
Emocji było co niemiara. Co by o Polonii nie mówić, potrafi czasem zafundować nam niespotykany ładunek radości, nadziei i oczywiście rozczarowania. Znowu gnietliśmy Lecha, strzelając naprawdę ładne bramki, trafiając w poprzeczkę i atakując pyry zajadle. Błędy Przyrowskiego i naszej defensywy doprowadziły jednak do tego, że dwa punkty więcej wsiąkły. Do tego Małek-Pedałek i jego liniowy-chujowy uznali bramkę, której nie powinno być i mamy to co zawsze na K6. Można by serial o tym zrobić - "Stracone nadzieje" albo coś w ten deseń. Szkoda!
Doping był dzisiaj znowu maniakalny, chociaż dopiero w drugiej połowie zaczęło się szaleństwo na trybunach. Pod koniec, poza jedną przerwą, wspieraliśmy piłkarzy jak mogliśmy. Potwierdza się, że jeżeli im się chce, to i nam też. Dzisiaj widać było jak na dłoni tą naszą wspólną symbiozę. Można było odnieść wrażenie, że im jesteśmy głośniej, tym oni walczą o każdą piłkę jeszcze mocniej. Fajne.
Oprawa też była. Jak to już u nas bywa, coś się posypało i źle się rozwinęła. Są jakieś pretensje do pikników, którym jak zawsze wszystko przeszkadza, ale z drugiej strony wiał mocny wiatr... Były też race i do teraz czuje na sobie woń dymu. Jak na nasze III-ligowe możliwości, nie było źle. Lechem to my nie jesteśmy i nigdy nie będziemy...
No i frekwencja. Pamiętam takie mecze ligowe na których było nas może 800 osób. Dzisiaj pękło pięć tysięcy, a i liczba ponad sześciu chyba nie jest przesadzona. Powtórzę po raz kolejny, że to fajne uczucie przekonywać się, że w tym zielonym mieście, gdzie pewnie większość osób ma wspólnego z Warszawą tyle co nic, jest nieco osób, które dopingują Dumę Stolicy. Dzisiaj przyszło pewnie sporo osób, które na stadion wpadają sporadycznie. Po takim meczu nie wyobrażam sobie, by choć część z nich nie doszła do wniosku, że warto na Konwiktorską przychodzić częściej!
Niestety - to ostatni mecz sezonu u nas. Jak ja wytrzymam do sierpnia bez tych rozczarowań serwowanych przez Czarne Koszulęta moje???

piątek, 22 maja 2009

Chuligańskich wspomnień czar, cz.3

Odebrałem sygnały, że poprzedni wspomnieniowy wpis ma zabarwienie smutne i refleksyjne. Cóż, Opole zmuszało do różnych filozoficznych przemyśleń. O ile Grajewo było rozrywkowym rollercoasterem, to drugi mój wyjazd można porównać do wizyty w gabinecie luster i przymierzaniem czy pasujemy do wnętrza szczęk żelaznej dziewicy, trzymając się jednej tonacji porównań.
Zaś mój trzeci wyjazd za KSP w kraj był zupełnie inny od dwóch poprzednich. A więc: za siedmioma górami, siedmioma lasami, żył sobie książę który...

WYJAZD NUMER TRZY - POZNAŃ, 26 SIERPNIA 2007

... który w czerwcu 2007 roku zmienił pracę i po niecałych dwóch miesiącach miał okazję po raz pierwszy i nie ostatni zawitać w celach biznesowych do pięknego miasta Poznań. W poniedziałek z rana miałem zająć się pewnym tematem "reklamowym", tymczasem w niedzielę Polonia grała właśnie z Wartą Poznań. Postanowiłem więc pojechać tam na dłużej i przy okazji zobaczyć mecz, zaliczyć egzotyczny wyjazd i już zupełnie pobocznie odbębnić obowiązki zawodowe. No i co chyba najważniejsze, pojechałem na mecz zupełnie sam!
Jeszcze odbierając bilet w biurze KSP usłyszałem, że to bardzo niebezpieczny sposób na spędzanie niedzielnego popołudnia. Opinia w sumie słuszna, jak się okazało potem...
Dzień przed meczem udałem się na chuligański rekonesans stadionu. Ku mojemu zdziwieniu, wszystko było otwarte, mogłem wejść na trybuny, boisko, a gdybym się uparł mógłbym nawet zajebać Warcie jedną z ich przenośnych trybun, którą dostała od bodajże Lecha :-)

Oczywiście, zwiedzając obiekt na Wildze, nie raczyłem przyjrzeć się gdzie dokładnie jest sektor gości i dzień potem błądziłem jak dziecko w jego poszukiwaniach. Szukałem, szukałem, aż w końcu zacząłem się pytać pracowników klubu i policjantów, a Ci mnie łaskawie skierowali we właściwe miejsce. Byłem wystawiony na atak i chyba tylko niedorzeczność całej sytuacji uratowała mnie przed problemami...
Na sektorze kibiców Polonii zameldowało się bodajże trzynastu. To było niesamowite uczucie, być w tak niewielkiej grupce zapaleńców. Adrenalina płynęła w żyłach. Prawdziwa awangarda kibiców, bez napinania się, ale i bez poczucia siły jaką daje bycie w grupie. Tu byliśmy sami - zatopieni w nieprzychylnym żywiole.

Podczas meczu piknikowa publika Warty lżyła nas cały czas, proponując różne międzyludzkie interakcje. Jeden z panów pokazał nawet swoją dupę. Nie ma to jednak jak ta poznańska gościnność, może ją przebić jedynie słynna rozrzutność wielkopolan. W "klatce" czułem się średnio pewnie - płot i ochrona nie stanowiłyby większej przeszkody do sforsowania nawet dla emereytki. Podczas pierwszej połowy próbują do nas wejść dziwni chłopcy z bandażami na dłoniach. Niestety, nie mieli biletów, ochrona ich nie chciała wpuścić, a my nie mieliśmy drobnych by ich poratować. Kibicowska solidarność przegrała z brakiem funduszy - nie wykazaliśmy się i w ten sposób poznańska chuliganka nie obiła naszych piknikowych ryjków ku chwale wielkiego Lecha.

Warta dopingowała wytrwale - mimo, że nie przyjęto nas jakoś szczególnie, ciągle pałam do nich zwykłą sympatią. W losach nas i ich widać wiele podobieństw. Ówczesna prasa pisała nawet o meczu jako "derbach historii".

Gra zakończyła się remisem po jeden, co dla nas było dotkliwą porażką, walczyliśmy wtedy w samym czubie zaplecza ekstraklasy, a tymczasem na początku sezonu już pierwsze poważne wtopy zostały zaliczone. Publika mocno lżyła Radka Majdana, który po spotkaniu pokazał co o tym wszystkim sądzi:

Jak tego faceta nie lubić :-) Chociaż pamięć nieco zawodzi - być może pokazywał nam taką figurę, bo wtedy mieliśmy z nim nieco na pieńku... Nie pamiętam :-)
Wyjście z klatki było dla mnie sporym przeżyciem - w końcu byłem sam, a dookoła powiedzmy sobie szczerze, tereny raczej nieprzychylne mojej warszawskiej osobie. Postawiłem jednak na sprawdzony manewr a'la "bezczelnie głupi": wyszedłem z klatki, nie kryjąc się skąd przychodzę, wmieszałem się w tłum warciarzy i spokojnie dotarłem do Starego Browaru. Dopiero tam, siedząc nad kawą, odetchnąłem z wielką ulgą: przeżyłem samotny wyjazd :-). Ja miałem szczęście, kilka innych osób z KSP zostaje lekko poturbowanych przez Najlepszych Kibiców w Polsce, którzy nigdy się nie mylą.
Wartę będę wspominał wyjątkowo. To było trochę zbyt szalone, nawet jak na mnie. Nie mówię, że ludzie nie robią takich rzeczy - robią wiele gorsze. Mam na myśli to, że w moim nudnym życiu, gdzie największym dylematem jest to czy mam kupić 10 czy może 15 dkg mortadeli, taka wyprawa była zastrzykiem adrenaliny. Przydałby mi się jeszcze jeden taki :-) Może kiedyś...

czwartek, 21 maja 2009

Chuligańskich wspomnień czar, cz.2

W ostatniej scenie moich wyjazdowych reminiscencji, widzimy mnie patrzącego z pogardą na otaczający, "niejeżdżący" świat. Byłem jak młody Werther - też cierpiałem, ale miałem poważniejsze powody do zmartwień niż ten lamus od Goethego. Polubiłem adrenalinę związaną z wyjazdami, tymczasem runda jesienna się właśnie zakończyła. Przerwa zimowa w rozgrywkach. PZPN PZPN j***ć j***ć PZPN!!!
Potem nastąpiło kilka ciężkich miesięcy - słabo jadłem, pracowałem z niechęcią, godzinami snułem się po www.kibice.net w poszukiwaniu opowieści dziwnych treści. Nie cieszył mnie seks - nawet ten najpiękniejszy, czyli pełnopłatny!
Wiosną, kiedy tylko rozpoczęła się runda rewanżowa rozgrywek naszej kopanej, podjąłem decyzję, że pora na kolejny wypad. Oto kilka wspomnień z niego.

WYJAZD NUMER DWA - OPOLE, 28 KWIETNIA 2007

Do Opola pojechało nas jakieś sto osób - w tym ja i RB. Przemieszczaliśmy się autokarem - był tylko jeden więc z góry byliśmy skazani na towarzystwo. O nim może później kilka słów.
Po drodze, jak to zawsze, kilka zajazdów i sianie przerażenia wśród personelu stacji benzynowych. Jedna Pani szczególnie utkwiła nam w pamięci. Widząc dzikie watahy wchodzące do środka sklepu i chaos generowany przez niektóre "swędzące rączki", pozwoliła sobie na złośliwy komentarz, mówiąc nam, że "i tak ta nasza Legia to na pewno przegra". Śmiechu było co niemiara, LTSK odśpiewane zostało przez wszystkich nabożnie niczym Bogurodzica głosem pełnym rozbawienia i nienawiści. Pani z pewnością zapamiętała nazwę klubu kibiców których gościła. Na plus to, że nie została przekopana.

W Opolu nigdy nie byłem, niestety w wycieczce nie przewidziano ani zwiedzania miasta ani nawet krótkiej wizyty w Operze Leśnej. Poprowadzono nas jakąś dziwną obwodnicą, aż w końcu dotarliśmy pod stadion. Po drodze, na całkiem nowoczesnych drogach, byliśmy obserwowani przez co najmniej jeden samochód "zwiadowczy". To jednak nic z tym co działo się w drodze powrotnej :-) Ale po kolei.
Stadion Odra ma nawet ładny. Jedna jego część to taki piastowski wał będący zabytkiem sztuki stadionowej - zdjęcie gdzieś poniżej. Druga trybuna jest jednak dosyć nowoczesna, beton świeży i ułożony w coś co od biedy można nazwać obiektem sportowym.

Sam mecz - był. Padł bodajże remis. Kogo to jednak obchodziło.
W autokarze jechało nas może z 60 osób i byłem mile zaskoczony, że na miejscu jest nas niemal drugie tyle. W sumie lubię takie chwile. Człowiek myśli, że już niemal tylko on kibicuje Polonii ale okazuje się, że jest nas więcej, dużo więcej. W Opolu zameldowało się sporo ciekawych osób - jakieś post punkowe brodate stwory, dziadkowie w szelkach, matki z dziećmi, ojcowie z rodzinami, babcie z wnuczkami, a nawet kilku chuligansów - od wagi koguciej aż do junior ciężkiej!
Prowadziliśmy nawet doping, czasem lepszy, czasem gorszy. Na filmie poniżej słychać jak to zawodowo "wgryzamy się" w piosenki gospodarzy, utrudniając im koordynację klaskania. Prawdziwe punkowe chamstwo, yeeeeeah:

Agresywnie też było. Ja do Odry Opole nic nie mam - po prostu mam ich w dupie, tak jak oni nas, ale nasi chuligańsi ciskali się co nieco, przejawiając ochotę do bliżej mi nieznanych zabaw w rugby bez piłki albo grillowania bez grilla. Po meczu wymienialiśmy uprzejmości oraz opinie na temat naszych rodzin i pochodzenia przez płot z miejscową kibicowską bracią. Do niczego jednak nie doszło.

Jak to na wyjazdach KSP czasem bywa - największym zagrożeniem dla kibica Polonii jest inny kibic Polonii. Jeszcze podczas meczu nokaut zaliczył jeden prowadzący doping młokos, który po klapsie w twarz zalał się krwią. Festiwal juchy zebrał jeszcze swoje żniwo - po chwili niczym łan zboża poległ inny osobnik. Wszystko w zasięgu obiektywu fotoreportera. Poniedziałkowy Fakt grzmiał o stadionowych bandytach bijących niewinnych kibiców oglądających mecz :-)

W drodze powrotnej krwawe komando rządziło dalej. W autokarze atmosfera zdecydowanie osłabła, a kilka osób z pewnością nie pamięta tego wyjazdu jako udanego. Im bliżej do Warszawy, tym częściej pojawia się pytanie, które już znacie - czy będą? Jakieś 100 km od rogatek czujnie obserwowano każdy przejeżdżający samochód :-). Postoje na siku zamieniały się w przeżycie z gatunku walk w Iraku. Na pewnym postoju sikam sobie w najlepsze, leniwie zerkam w prawo i widzę... Widzę innego sikającego gościa w kominiarce na twarzy. Do dziś dnia, nie wiem co sądzić o tej modzie. Myślicie, że się przyjęła?
Gdzieś w okolicach Raszyna na światłach kilka osób z autokaru wysypało się na "polowanie na zielone". Po chwili wracają - w podejrzanym samochodzie jechały dwie kobiety, żadna nie przyznała się, że jest TB. Uff. Na Okęciu stan zagrożenia osiąga takie apogeum, że w powietrzu można było gotować jajka. Każde czerwone światło biło mnie po oczach, świat wirował, samochody za szybą wydawały się pełne strasznych zielonych trolli. Drzwi autokaru to się otwierały, to zamykały - co chwila ktoś wychodził i po chwili wracał.
W Centrum doszliśmy do wniosku razem z RB, że pora już na nas i wysiedliśmy. Kilka osób nam tego nie rekomendowało, twierdząc, że to "najgłupsza rzecz jaką teraz można zrobić". My jednak wiedzieliśmy swoje - bajki zostawiliśmy młodzieży, a sami grzecznie wróciliśmy do domu metrem, jak przystało na osoby dobijające do 30-tki. Drugi wyjazd za nami - RB już się nie zdecydował na kolejne, a ja zaliczyłem jeszcze jeden.
Opole wspominam różnie - o ile Grajewo to było jakieś tam eksponowanie naszych polonijnych muskułów (nieważne, że prezentowanych oczom łomżyńskich wieśniaków), o tyle Opole kojarzy mi się głównie z pytaniem czy prędzej dostanę od swojego czy od TB i co wolę bardziej. Zdecydowanie toksyczna atmosfera...

wtorek, 19 maja 2009

Fatalnie panie, oj fatalnie.......

Sadat nieco się rozpędził pisząc co jak takiego mam a czego on nie ma. Przesadził z tym mieszkaniem, statusem społecznym i pieniędzmi. Mieszkania nie posiadam, tylko wynajmuję a status społeczny i pieniądze ( i tak nie duże( ani status ani pieniądze))właśnie straciłem razem z pracą. Tak moi mili dostałem wczoraj wypowiedzenie. Nie to, że byłem złym pracownikiem, nie nic z tych rzeczy. Po prostu jest recesja, firma ledwie przędzie i został tylko właściciel, menadżer i syn właściciela. No cóż, nie ma nad czym rozpaczać gdyż nie była to najlepsza fucha na świecie. Znaczy się było spoko, stabilnie, miałem swoje układy, liczono się z moim zdaniem, nie było problemów z urlopami, nikt mi nie wyliczał spóźnień ani wcześniejszych wyjść za to płacono za nadgodziny. Byłem tam niemalże panem samego siebie, tylko czego ode mnie wymagano to żeby robota była zrobiona. I zawsze była zrobiona i to jeszcze jak!!! Najlepiej. Mogę śmiało powiedzieć, że byłem najlepszym pracownikiem jakiego kiedykolwiek mieli. Nie tylko ja tak uważam, zawsze mi to sami mówili, czy na trzeźwo czy po pijaku. Za mojej kadencji firma miała największe obroty w historii. Wiem, że to również zasługa niedawnego jeszcze prosperity, ale trzeba również umieć wykorzystać prosperity, zorganizować pracę tak żeby wszystko szło gładko i dzięki dobrej organizacji zwiększać możliwości przedsiębiorstwa. Ja to potrafiłem zrobić.
Ale chuj z tym. Przyszedł kryzys i wszystko zaczęło się psuć. Wiem, że nie wszyscy dostrzegają wyraźnie recesję, ale jeżeli pracujesz w takiej branży jak stal to widzisz to jak na otwartej dłoni. To nie to samo kiedy czytasz histeryczne artykuły w gazecie, ty to widzisz na własne oczy i czujesz na własnej skórze. To nie jest spowolnienie, to nie jest żadna hibernacja rynku to jest jego śmierć. Dlatego nie dziwie się, że jestem kolejna ofiarą. W sumie kogo miał zwolnic właściciel? Swojego syna czy może menadżera, z którym rozkręcał ten cały burdel ponad 15 lat temu? Chuj z tym jak już pisałem, nie ma się czym przejmować i tak chciałem zmieniać robotę. Ale mimo wszystko w głębi coś tam zakuło. To ponad dwa lata mojej krwawicy nic nie znaczy?, pomyślałem sobie. Krwawicy dzięki, której wydawaliście kasę jak szaleni zamiast porobić jakieś sensowne rezerwy! Nawet kurwa wyjścia na piwo nie zaproponujecie? Po tym wszystkim? Po tych niby tak zajebistych relacjach? Po tej kurwa zajebistej współpracy? Wiem, że zwalnianie ludzi nie jest najłatwiejsza sprawą ale mogłem się spodziewać po was czegoś więcej.
Takie oto myśli chodziły mi po głowie jak dostałem telefon z ta radosną nowiną. Trochę się poczułem jak szary człowiek z tej przepięknej piosenki.

Potem pomyślałem sobie, Gregu dosyć sentymentów, weź się w garść, to znak od Boga że czas na zmianę. Pierdol to wszystko i pierdol ich, gdyż nie zawsze jednak byli tacy w porządku dla ciebie. Byłeś dla nich użytecznych robolem. Miłym, fajnym, z którym można się napić, zapalić faja czy pogadać ale zawsze robolem. Tak też sobie pomyślałem i stwierdziłem, że teraz to dopiero jest punk rock!!!Cóż bowiem jest bardziej punkowego niż zmagać się z przeciwnościami na bezrobociu. Dzisiejszy mój nastrój bardziej odzwierciedla ta piosenka


Tak nie jest tak źle. Jednakże nie powiem, że nie byłem zaskoczony zwolnieniem. Coś osłabiło moją czujność czekisty. To chyba przez to, że zbyt zacząłem przejmować się sytuacją mojego ukochanego klubu. Tak życie nie pieści Polonii. Ale oprócz tego, że jak zwykle wszystkie przeciwności losu są przeciwko nam, zieloni, komuniści i władze robią nam koło pióra to Polonia niszczy siebie sama. Już nie chce mi się pisać co i jak ale ten klub i wszystko co jest z nim związane czeka zagłada. Nieważne czy to piłka nożna czy koszykówka nad ta nazwą wisi fatum. W dodatku kibice nic nie mogą z tym zrobić, bo nie potrafią. Jesteśmy najgorzej zorganizowanymi kibicami w Polsce i aż dziw, że Polonia jeszcze istnieje z tą garstką zwolenników.
Dlatego jedynym wyjściem jest jakiś ekscentryczny miliarder ( nie żaden milioner), który gotów jest ze sobie tylko znanych powodów utopić wielkie pieniądze w tym klubie. Bo to nie tylko chodzi o pieniądze na zawodników i trenerów ale też na całą infrastrukturę.Ale nigdy nie doczekamy się takiego męża opatrznościowego, gdyż nikt nam nie pomoże, a nawet jakby chciał pomóc to trafiłby go piorun albo dostałby zawału serca. Z drugiej strony sami nic nie zrobimy bez czyjejś pomocy, czyli sytuacja jak w greckiej tragedii. Dlatego szczerze wierzę, że bardziej jest prawdopodobne to, że dostanę niedługo niezwykle korzystna pracę, niż to że Polonia kiedykolwiek wyjdzie na prostą.


PS. Mimo to wierzę naiwnie w głębi serca, że dzisiaj wygra Lech Puchar Polski i dzięki temu będziemy jeszcze mieli szanse na puchary europejskie. Może to coś da......

niedziela, 17 maja 2009

Chuligańskich wspomnień czar, cz.1

Greg zazdrości mi tylko dwóch rzeczy:
- mojej urody
- oraz faktu, że zaliczyłem przygody w postaci wyjazdów meczów Polonii, a on nie :P

Poza tymi dwoma rzeczami, Greg ma wszystko czego ja nie mam: pieniądze, status społeczny, szlacheckie korzenie, żonę, mieszkanie, sprzęt stereo, talent, tytuł magistra nauk politycznych, zdrowe zęby i tak dalej i tak dalej. Jesteśmy jak Książę i Żebrak albo jak Flip i Flap albo jak Tommy Lee Jones w Ściganym.
Ale wracając do meritum.
Owszem. Zaliczyłem w swoim życiu "aż" trzy wyjazdy. Lekko nie było. Było ciężko. Ale jedno jest pewne. Będzie o czym opowiadać dzieciom - pod warunkiem, że kiedykolwiek mnie o to zapytają. A jak nie zapytają to będę o tym opowiadał przy byle okazji, zbaczając z każdego tematu i szukając porównań wszędzie, byleby tylko napomknąć jak to się "za młodu za drużyną jeździło". Koniec końców, wszyscy będą tego mieli dosyć i za moimi plecami będą o mnie mawiać "wyjazdowicz" albo "tatuś-wyjazdowicz". Ja jednak wiem swoje - też należę do tej grupy kiboli, których boją się starsze babcie. Też jestem jednym z nich - bo ja też wzbudzałem trwogę w małych miasteczkach, gdy zajeżdżałem tam autokarem, wzbudzałem strach obsługi stacji benzynowych, ja też krzyczałem "zajazd zajazd zajazd kraść kraść kraść!" i z dzikim wyrazem twarzy stałem...w kolejce do kasy kupując batoniki na drogę. Jestem kibolem - nawet jeżeli moja przygoda z tą formą rozrywki trwała tylko chwilę, stygmat kibolstwa mam wypalony na czole. Tym którzy go nie widzą, z chęcią poopowiadam o tym jak się go dorobiłem :)

WYJAZD NUMER JEDEN - GRAJEWO, 4 LISTOPAD 2006

Wyjazd na mecz z ŁKS Łomżą, która grała wtedy w Grajewie, należy do jednych z bardziej zapamiętanych wyjazdów Polonii w XXI wieku. Pojechało nas tam wielu jak na nasze ówczesne możliwości - 180 osób, w tym ja i RB. A działo się wiele...
Droga była ciężka, długa i znojna - autokar rozśpiewany (większość piosenek jednak miała w nim tak swój debiut jak i sceniczną śmierć), za nami ciągle narzekał pewien kibic Polonii "w kwiecie wieku". Po godzinie jego gadania o tym, że musi podjeść, napić się, wysikać, wysrać mieliśmy go dosyć. Po 10 godzinach chcieliśmy go po prostu zabić. Dzisiaj to zabawne, wtedy jednak byłem u skraju wyczerpania psychicznego. W pewnym momencie groził nawet zawałem serca, wymuszając postój na którym chciał kupić kolejną wódkę :-)
Zajęliśmy miejsca zaraz przy kierowcy - tak żeby w razie walki wyskoczyć w pierwszym szeregu :-). Nic nie piliśmy jako chyba jedyni wyjazdowicze. Byliśmy skoncentrowani i wypatrywaliśmy zasiek, zwalonych pni drzew czy fałszywych policjantów. Aura niebezpieczeństwa unosiła się w powietrzu. Patrząc na pijane towarzystwo, widzieliśmy, że jeżeli nie my, to już nikt nie uratuje Polonii w razie gdyby któryś z klubów postanowił zaprosić nas na "małe co nieco". Jechaliśmy na pusty żołądek, na wypadek zaproszeń na grilla. Tyle żartów. Na serio, to oczywiście byliśmy obsrani, ale jechaliśmy razem ze starzyzną więc było raz, że spokojnie, a dwa, że czuliśmy się całkiem dobrze w tym otoczeniu. Droga była jednak długa - także ze względu na to, że postojów było nader wiele. Dojechaliśmy pod koniec pierwszej połowy. Wysypujemy się z autokaru (przyjechaliśmy jako ostatni) i powoli wchodzimy do klatki. Jednak, na dźwięk gwizdka sędziego kończącego pierwszą połowę, nasi kibice wjeżdżają z bramą, przeskakują ogrodzenie i wybiegają na murawę przywitać się z gospodarzami. Szamotanina trwała chwilę, kilka osób wymienia się szalami, a tu brama się zamknęła przed nami, zostaliśmy w kilkadziesiąt osób poza stadionem, otoczeni przez tubylczą policję o wyrazie twarzy wskazującym na wykształcenie podstawowe zdobyte po znajomości. Kilku od nas zaczęło się z nimi bić i wtedy pomyślałem (po raz tysięczny tego dnia), że zaraz właśnie zginę. Na szczęście, koniec końców, się uspokoiło i w końcu weszliśmy wszyscy na stadion. Stadion :-) To mocne słowo - boisko otoczone trybunkami. Typowy rustykalny klimat, aż chciało by się wyciągnąć szalunek i coś namalować a'la Malczewski.
Doping był słaby, bo nasza "ekipa" przez drugą połowę walczyła z płotem. W końcu udało im się go rozmontować i zaczęła się bijatyka z ochroną, gaz, pałowanie i ogólny chaos. Nawet mnie, magistrowi prawa i koledze, magistrowi nauk politycznych, nieco się oberwało. Dookoła albo ktoś się bił, albo miał przerwę w biciu, albo był tak pijany, że nie uczestniczył w bijatykach z powodu braku świadomości. Tylko my byliśmy trzeźwi. Trzeźwi i przerażeni :-). Co chwila ktoś szedł na bok, albo się wysikać albo przetrzeć oczy śniegiem po którym ktoś przed chwilą sikał. To był armageddon, a wyjść nie można było. To był Czas Apokalipsy i jedne z bardziej nerwowych chwil mojego życia. Byłem w środku Oka Cyklonu!!!
W końcu mecz się skończył, nasi przegrali 1:0 z outsiderami (nic nowego!) i my mogliśmy wracać. W autokarze okazało się, że jednej osoby nie ma i wszyscy oczywiście zgodnie stwierdzili, że bez niego nie jedziemy. Ktoś przytomniejszy jednak zwrócił uwagę reszcie, że osoba potencjalnie zawinięta przez prewencje siedzi w domu, bo na tym wyjeździe się nie pojawiła. Koniec końców, ruszyliśmy do domu. Powrót był jeszcze gorszy - jechaliśmy równie wolno, a do tego nie było już emocji w postaci meczu. Pojawił się za to niepokój związany z nieśmiertelnym polonijnym pytaniem: będą nie będą, gdzie będą, w ilu i czy mamy wystarczająco dużo osób :-)
Po powrocie na K6, ja i RB udaliśmy się do... samochodu, gdzie czekała na nas żona RB. Tacy to z nas chuligani, a reszta wyjazdowiczów uczestniczyła w ulicznej bitwie z TB. Tyle nas ominęło :-), ale jakoś nie żałowaliśmy.
Ogólnie - pierwszy wyjazd był sporym przeżyciem, serce biło mocno cały czas, jakieś kilka-dziesiąt razy byłem bliski "obsrania się". W drodze powrotnej obaj obiecaliśmy sobie, że "nigdy więcej" ale budząc się w niedzielny ranek spojrzałem na świat z pogardą i pomyślałem sobie, że co to za życie. Życie na wyjeździe to jest to :-)

sobota, 16 maja 2009

Soccer punk as fuck II



Polonia Warszawa, oprócz tego że jest wyśmiewana przez całą kibicowską Polskę, kojarzona jest również, że jest to klub punkowy ( co przez polską brać kibicowską jest uważane jako kolejny powód żeby wyśmiewać). Powiem wam szczerze, że nie miałbym nic przeciwko temu jakby tak było w rzeczywistości. Niestety punka na trybunach Dumy Stolicy widziałem ostatnio chyba z 4 lata temu (albo i dawniej). Obecnie przy zmianie pokoleniowej, stare punki albo sobie odpuściły i zajęły się sprawami życia codziennego albo przychodzą już raczej jako widzowie. Nowego pokolenia punków się na Konwiktorskiej nie dorobiliśmy. Znaczy są ludzie, którzy może i słuchają tej muzyki czasem se przyjdą z irokezem na głowie (ale na wszelki wypadek nałożą czapkę(np ja)) ale jako takiej zwartej kumatej, punkowej ekipy nie ma już od dawna.

W latach 90-tych było inaczej. Ekipa punkowa na Polonii było dosyć liczna i stanowiła istotną część wartości bojowej kibiców z Konwiktorskiej. Nie ma czego się wstydzić ani ukrywać tak było. Nie można też przesadzać w drugą stronę twierdząc, że tylko punkami Polonia stała. Byli też inni kibice i punki wcale nie dominowały, ale wszystkich jednoczyły trybuny i potrafili się dogadać. Oczywiście dzięki temu wśród kibiców w Polsce przyległa Polonii łatka klubu lewackiego.
No cóż pominę to milczeniem skoro dla kogoś punk równa się lewactwo. Ale czego można spodziewać się od ludzi, których szczytem inteligencji i ironii jest nazwaniem ustawki grillem (mało tego myślę, że nie wszyscy są w stanie zrozumieć nawet tą ironię i zastanawiają się czy np Lech spotkał się z Ruchem żeby się bić czy jeść).
Żeby rozwiać wszystkie wątpliwości, pamiętajcie że to Polonia była pierwszymi Czarnymi Koszulami i pamiętajcie kto te koszule od nas skopiował.


Dobra mniejsza z tymi dywagacjami. Dziwne jest to, że mimo opinii punkowej drużyny nigdy specjalnie nie dorobiliśmy się jakiegoś dobrego punkowego kawałka. Znaczy się ja znam jeden, ale jest na tyle słaby, że go nawet tutaj nie umieszczę, żeby nie dać pożywki naszym wrogom. A przecież kibicowskie kawałki w punk rockowej stylistyce w Polsce to nie jest jakaś niezwykłość. Już w latach 80-tych powstał kawałek "Niedziela" zagrany przez pierwszą w Polsce skinheadowską kapele Baranki Boże
Baranki Boże-niedziela

Z miejsca stał się on wielkim hitem wśród różnej maści skinów, kiboli, gitów, dresiarzy, meneli, punków, młodzieży szkolnej i innych mętów.
Również w latach 80-tych, Psy Wojny na kanwie piosenki "FC St. Pauli" grali kawałek "GKS Jastrzębie"

Osobiście bardzo powyższy kawałek mi się podoba, niestety nigdy nie zdobył większej popularności jak opisana już "Niedziela" czy absolutny szlagier i sztandarowy utwór kibicowskiego rocka jakim jest "My kibice ( wszyscy spotkamy się na dworcu) zespołu pieśni i tańca Konkwista 88.

Najgorszą sprawą jest to, że fajne piosenki maja kibice klubów, których Poloniści niezbyt darzą sympatia. Dlatego też z wielkim bólem serca muszę przyznać, ze ja osobiście bardzo lubię piosenkę jednej z największych kos i przyjaciół naszego największego wroga.
Horrorshow - Zagłębie Sosnowiec
Mimo wielkich oporów jednak muszę przyznać, że Sosnowiczanie z Horrorshow to zajebisty zespół.
Ostatnio powstaje coraz więcej piosenek poświęconych kibicom, a nawet zespołów, które graja wyłącznie takie kawałki. Na przykład Elite Boys z Zagłębia Lubin albo Gdańskie Lwy.
Na deser zostawiam najnowsze ( najnowsze jak najnowsze) kawałki o polskich kibicach.
Punkowa rewelacja ostatnich lat The Junkers:
Kibice
4. The Junkers - Kibice
oraz wyśmienity kawałek o znienawidzonej drużynie

A na koniec weterani z The Gits o niemniej znienawidzonej drużynie.
06 Motor gol

jak widzicie nie mało jest tego a to i tak nie wszystko. Pozostaje tylko pytanie kiedy Polonia dorobi się dobrego kawałka? Stare przysłowie mówi, że jeśli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione zrób to sam. Dlatego tez, że musimy sami z Sadatem wziąć się do roboty, skrzyknąć paru chłopaków i nagrać coś takiego, że wszystkim pospadają buty.
Dobra to by było na tyle, dzisiaj Polonia gra z Jagiellonią. Piwo w lodówce mam, coś na ząb też się znajdzie i kapcie wygodne, żeby nachuliganić przez monitorem komputera.
Z lewackim pozrowieniem
Gregu

piątek, 15 maja 2009

Me gusta punk rock de latino!!!!!!

Krótki wpis, bo niestety nawet anarchiści bywają ograniczeni tak błahymi sprawami jak zrobienie obiadu ( a dzisiaj nie byle co bo indyk w potrawce. Przed wami zajebista piosenka zajebistego zespołu The Casualties. Kolesie co prawda są z Nowego Yorku ale czują dobrze klimaty łacińskie bo będąc dziećmi przypłynęli na tratwach do kraju miodem i mlekiem płynącym. ogólnie Ameryka Łacińska to chyba najbardziej punkowy kontynent, a ponieważ Europa przestaje być w ogóle punkowa to niedługo będzie się trzeba przeprowadzić.

A to chłopaki z Curasbun Oi, zespołu z Chile. Mimo, że są okropnymi lewakami to potrafią napisać dobrą piosenkę z tekstem trafiającym w samo sedno.

czwartek, 14 maja 2009

Polacy - otwórzmy oczy!

Prowokacja dziennikarska się udała - od publikacji skandalicznego materiału na naszym blogu mija już 48 godzin, tymczasem ja ciągle jestem wolny i cieszę się pełnią swobód obywatelskich. Spodziewałem się najgorszego.

Spodziewałem się, że nikt mojego wpisu nie zauważy, że opinia publiczna przymknie na niego oko. W Polsce, kraju, w którego definicji zawarty jest antysemityzm jako fundamentalny wskaźnik przynależności do narodu polskiego, wszelkie objawy schizofrenicznej nienawiści do mniejszości żydowskiej, są nie tylko akceptowane ale i wręcz pożądane. Skandaliczny film umieszczony w sieci, to tylko kolejny kamyczek do ogródka. Widać nie wystarczy nam krew 30 milionów ofiar Holocaustu na naszych rękach, nie wystarczy nam pamięć o dymie z kominów polskich obozów koncentracyjnych, nie wystarczy nam świadomość pogromów w Jedwabnem czy w Kielcach, nie wystarczy nam pamięć o uczciwych ludziach, których wygoniliśmy w 1968 roku z biur KC PZPR, z domów jednorodzinnych i dacz. Chcemy więcej i więcej. Trudno nam powiedzieć chociażby przepraszam - a powinniśmy je wymawiać częściej niż modlitwy od których szeptu nie mogę od lat w Polsce się porządnie wyspać!

Papa Greg wyłapał moją prowokację i odpowiednio zareagował. Co jednak z resztą Polski?
Dziennikarze z Łodzi zachowali się wzorowo - widać ciągle, że dobra dziennikarska robota jest w cenie. Tekst rzetelny, ostry i punktujący wroga. Do tego oparty na głębokiej wiedzy - Wikipedia i inne autorytety były z pewnością sumiennie wertowane. Zabrakło może dosłownie dwóch, góra dziesięciu zdań o odpowiedzialności za Jedwabne ale zrzucam to jedynie na karb złości tych wspaniałych żurnalistów. Mam nadzieję, że sprawcę owego "żartu" stosowne służby znajdą i odpowiednio ukarzą. Niestety, polskie prawo jest nader łagodne w przypadku takich przestępstw przeciwko ludności - gdzie się pytam teraz są zwolennicy zniesienia kary śmierci, no gdzie? Na szczęście jest jeszcze Mossad - w nim nadzieja. Z mojej strony, zapewniam, że sprawa ma moje głębokie poparcie, jestem w stanie nawet wskazać osoby, które się z tego "żartu" zaśmiewały - być może mogą poprowadzić do autora, a jeżeli nie, to na pewno przy odpowiednich metodach prowadzenia dyskusji, przypomni im się, że dziadek nie pomagał ratować Żydów z warszawskiego getta. Nie zaszkodzi też jak jeszcze raz przeproszą za Jedwabne.

W walce z antysemityzmem od lat mamy także wielkiego sojusznika. Gazeta Wyborcza, nie mam wątpliwości, uratowała od śmierci z rąk polskich skinheadów, więcej Żydów niż Szindler w Krakowie podczas wojny. Jakiś czas temu, dziennikarz stołecznego oddziału, wpadł na podobny pomysł jak ja i napisał artykuł do przeczytania pod tym linkiem:

http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34889,6570628,Ocalmy_budynek_szpitala_przy_Lesznie_15.html

Efekt? Tendencyjny tekst nie spotkał się z żadnym negatywnym odzewem! Nikt nie zwrócił uwagi na to, że oto w poczytnym polskim dzienniku, ukazuje się oszczerczy artykuł sugerujący jakoby Gmina Żydowska doprowadziła do celowego zniszczenia historycznego budynku. Pojawiają się nawet insynuacje jakoby skłamała opinii publicznej - tylko co te tępe, łyse typy spod budki z piwem by zrozumiały? Brakuje już chyba jedynie dodania miejskiej legendy o żydzie-cykliście, który porywa małe dzieci, które są niejadkami. Mnie zalała krew po przeczytaniu - wstydziłem się, po ludzku się wstydziłem! Myślałem o tych dzieciach, które znudzone mogą tak jak ja zajrzeć do "ulubionej gazety tatusia" i przeczytać takie kłamstwa. Po chwili jednak zrozumiałem prawdziwe intencje - to była szlachetna próba potwierdzenia tego co wiemy o sobie sami doskonale.

Jak w narodzie, który jest odpowiedzialny za zamordowanie 60 milionów Żydów podczas Holocaustu, można przejść do porządku dziennego nad takimi bredniami? Co dla nas oznacza ta cisza, ten brak reakcji, odzewu?
Nasza walka z antysemityzmem jest prowadzona od złej strony. Z niecierpliwością czekam na premierę (w Polsce pewnie film będzie do oglądania jedynie na tajnych pokazach, zresztą, bałbym się pójść do kina w obawie o ataki skinheadzkich bojówek) tego arcydzieła:

http://www.imdb.com/title/tt0361748/


Ten film nam pokaże jak można pokonać hydrę - jej metodą. Nie piórem a bronią, mieczem, nożem. A jak trzeba będzie - kominem. Oko za oko. Wspaniale że są jeszcze na świecie narody, które uznają kodeks Hammurabiego jako obowiązujący wobec swoich wrogów.

Problem w tym, że zadowoliliśmy się rezultatem w postaci ciszy. Cisza jest także antysemicka, nie możemy o tym zapominać. Wyrzekliśmy się przemocy jako środka, co było błędem. Zadowoliliśmy się faktem pozornego spokoju - co jednak robimy z antysemickimi badaniami, które jednoznacznie wskazują, że Polacy na wakacje zagranicę jeżdżą częściej do Egiptu niż do Izraela? Czy wyciągamy jakiekolwiek konsekwencje, chociażby finansowe, skoro nie można cielesnych, wobec osób, które mając do wyboru wycieczkę do Jerozolimy, wolą prażyć się na egipskim słońcu wzgórz Synaj?
U nas lepiej nie jest. Pobicia rabinów na polskich ulicach są na porządku dziennym. Ja nie widziałem na ulicy żadnego - boją się wychodzić z domów! Tymczasem, czarna katolicka mafia panoszy się po nich w najlepsze. Ich nikt nie ruszy.
Trudny dialog polsko-żydowski to żmudna praca u podstaw. Przede wszystkim, w każdej niemal kwestii mamy własne zdanie i śmiemy je artykułować. Dostaliśmy szansę zmazania chociażby promila tysiącletnich grzechów, tymczasem silimy się na forsowanie "partnerstwa" i bilateralizmu w stosunkach. To jakby pies pokazywał Panu gdzie chce iść - ciągnąć go za smycz i nie rozumiejąc, że Pan nie tylko wie lepiej ale i chce naszego dobra. Niektórzy Żydzi nawet do nas przyjeżdżają. Tylko co tu widzą? Widzą dzicz! Bandy skinheadów na ulicach, spojrzenia pełne nienawiści i stadiony, na których kibole obrzucają się słowem "Żyd" jako najgorszą inwektywą. Kiedy to widzę - to mi wstyd. To wtedy chcę walczyć!

A jak się Ty czytelniku czujesz widząc wycieczkę młodzieży z Izraela, która jest chroniona przez kilku agentów Mossadu w obawie przed napadami polskich skinheadów?
To wszystko bolesne pytania - pozostawiam je bez odpowiedzi. Niech odpowiedzą Wasze sumienia - jeżeli je macie.

Przepraszamy za wszystko!!!!

Nie wiem od czego zacząć, tyle myśli kłębi się w głowie. Otóż w mało szczęśliwy sposób kolega Sadat ( mogłem wcześniej się domyślić, że coś musi kryć się za tym imieniem) umieścił na naszym blogu film, zamieszczony wcześniej na serwisie Youtube, pod tytułem "naszym klubem rts..." za co serdecznie i z głebi serca przepraszamy. Padliśmy ofiarą, muszę to stanowczo podkreślić )OFIARĄ, podłej i antysemickiej manipulacji. Byliśmy święcie przekonani, że film jest autentyczny i że jest częścią, żmudnie budowanego przez ludzi dobrej woli, pojednania polsko-żydowskiego. Myśleliśmy, że ma on na celu ukazać w pozytywnym świetle członków kultury chasydzkiej i ich przyjazny stosunek do Polski oraz miasta, które zawsze było kojarzone z żydowską społecznością.
Na szczęście dzięki szybkiej interwencji łódzkich dziennikarzy, wyszło na jaw, że to jest prowokacja kiboli, podkreślam to słowo, gdyż inaczej nazwać ich się nie da, KIBOLI Łódzkiego Klubu Sportowego, którzy pomimo pięknych, żydowskich korzeni klubu, którego czują się częścią w ten podły i oburzający sposób chcieli zadrwić z kibiców łódzkiego Widzewa ( chociaż oni twierdzą , że wcale nie takiego łódzkiego, bo ponoć większość ich dojeżdża ze wsi ale to zupełnie nieistotna dygresja).
Dlatego też chcieliśmy jako redakcja Curva Mortale jak najmocniej przeprosić za umieszczenie powyższego filmu i podziękować dziennikarzom za rzetelnie wykonywanie swojej pracy i zajmowanie się tak poważnymi sprawami jak szukanie anonimowych filmików na youtubie, które mogą urażać kogoś godność i że nie zajmują się tematami zastępczymi. Żeby uzmysłowić sobie jak ważny to temat warto zacytować słowa Symchi Kellera, szefa gminy żydowskiej w Łodzi.
- To profanacja tradycyjnego obrządku chasydzkiego - mówi Alertowi24.pl Symcha Keller, szef gminy żydowskiej w Łodzi. - Taniec cadyka to forma błogosławieństwa dla zebranej wokół społeczności chasydów. To tak jakby ktoś zakpił z katolickiego błogosławieństwa - dodał Keller. http://www.alert24.pl/alert24/1,84880,6602750,Kpia_z_zydowskich_zwyczajow_na_You_Tube.html
Tak drodzy państwo, proszę sobie wyobrazić jakbyście się czuli, gdy ktoś w podobny sposób zakpił z wiary katolickiej. Co prawda trudno nam to sobie wyobrazić, gdyż nikt nigdy nie profanuje katolickich symboli, nikt nie stroi sobie żartów z Kościoła ani papieża, nikt nigdy nie obrażał wiary katolickiej w mediach. Dlatego trudno nam zrozumieć co moga czuć w tym momencie Żydzi.
Chcemy zaznaczyć, że przepraszamy za wszystkie krzywdy wyrządzone Żydom przez Polaków na przestrzeni 1000 lat, a było ich nie mało. Naród żydowski dając o siebie bardzo wiele od Polaków nigdy nic nie uzyskał. Aż dziw bierze, że tak wielka społeczność ( największa swego czasu w Europie) wytrzymywała tyle z tak prymitywnym i wrogim narodem jakim są Polacy i nie wybrali sobie bardziej przyjaznych ziem jak Hiszpania, Francja, Włochy czy Niemcy.
Chcemy również zaznaczyć, że w pełni popieramy działania zbrojne Izraela, które maja charakter wyłącznie obronny oraz są jak najbardziej proporcjonalne do działalności terrorystów i zdajemy sobie sprawę, że wszystkie akcje i protesty przeciwko działalności Izraela są w rzeczywistości antysemickie.
Mam nadzieję, że udało mi się rozwiać wszelkie wątpliwości co do naszego stosunku wobec tego okropnego i podłego wideo.
Z własnej strony mogę zadeklarować, ze w ramach dialogu polsko-żydowskiego zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby kolega Sadat zmienił swoją ksywę ( która może być odebrana za prowokacyjną przez naród izraelski) na Sabat albo lepiej jeszcze Szabat. Niestety kolega Sadat nie mógł przeprosić osobiście, bo w poczuciu winy popadł w depresję, że przyłożył rękę do rozpowszechniania antysemityzmu w Polsce. Ja dojdzie do siebie i przestanie mieć myśłi samobójcze to napewno coś napisze.

Na sam koniec pragnę jako wyraz wsparcia dla Izraela umieścić ten doskonały teledysk wspaniałego artysty JewDa Maccabi
Koleś ma zajebistą brodę a poza tym śpiewa, że on wcale nie chce wojny, chce tylko żeby Arabowie sobie poszli tam skąd przyszli. Wspaniały człowiek, pełen pokoju i zadumy.

wtorek, 12 maja 2009

Soccer punk as fuck!!!!!!



Mam wiele do napisania, ale niestety dzisiaj to ja siły nie mam. Zbyt zmęczony jestem granie w piłkę w pracy. normalnie tak, jakbym pracował się czuję. Dosyć łydki mnie bolą bo dzisiaj podkręcane karne ćwiczyłem. tak na wszelki wypadek jakbym się znalazł w takiej sytuacji jak Polonia w półfinale Pucharu Polski. Dlatego jako zapowiedź tego o czym będę w przyszłości pisał wkleiłem to zdjęcie. Bo wiadomo przecież wszystkim, a jakby nie wiadomo to Koran o tym przypomina, ze jeden obraz powie więcej niż tysiąc słów. Tak tylko jakby ktoś miał wątpliwości, że punk i football nie idzie w parzę coś z klasyki:
i trochę mniejszej klasyki:

poniedziałek, 11 maja 2009

Takie tam kibicowskie klimaty

KMTW i pozdro dla kumatych :)

czwartek, 7 maja 2009

Co mi tam w słuchawkach dźwięczy?

Wielkim znawcą muzyki to nie jestem - zasadniczo, lubię piosenki które już słyszałem. Ale i mi zdarzy się czasem znaleźć coś ciekawego, na zasadzie, że "raz na rok to i kura puści bąka".
Dzisiaj w metrze poszperałem dłużej w kawałkach Talking Heads i znalazłem taki uspokający i niezbyt punkowy - Naive Melody (This Must Be The Place).
Nie mówię, że to terra incognita nut, po prostu taki uspokający rytm, który sprawił, że zacząłem dzień w minimalnie lepszym humorze niż zazwyczaj :-)

środa, 6 maja 2009

Zawsze po przegranej stronie

Ech, życie.
Jest takie miejsce na świecie, gdzie lubię przychodzić, chociaż wiem, że na końcu czeka mnie rozczarowanie,smutek i żal, a w tzw. międzyczasie zdążę się nadenerwować, naprzeklinać i kilka razy złapać za głowę z przeciągłym "kurvajapierdolejegomać". Stadion na Konwiktorskiej 6 jednocześnie kocham i nienawidzę - kocham za emocje, nienawidzę za to, że to arena wiecznych porażek. A tak naprawdę - kocham, kocham, kocham.
Jakie to wspaniałe uczucie stanąć wśród swoich, drzeć się niebogłosy, nieważne, że nie do rytmu, taktu, że pół fazy za wcześnie albo za późno. Obok mnie znajome twarze, rozmowy ze znajomymi, za plecami "fachowcy" komentują nieudane zagrania i wiedzą najlepiej, że "ten majewski to gówno nie rozgrywający". Czasem ktoś krzyknie coś śmiesznego i kilkaset osób zanosi się śmiechem. Starsi panowie przemycają małpki, ktoś bełkocze i śpiewa piosenki inne niż cała reszta. Dziadkowie pilnie obserwują poczynania piłkarzy, denerwując się na tych co im zasłaniają widok. Dwóch kolegów po 40-tce klnie,a jeden trzyma się na serce i ma stan przedzawałowy. 90 minut meczu mija szybko i często nie mam pojęcia jak nasi grali. Liczy się towarzystwo, wspólne zdzieranie gardła i pierwotna przyjemność czerpana z bycia w stadzie.
Dzisiaj mecz był niesamowity. Pierwszy raz w życiu na własne oczy widziałem rzuty karne i dogrywkę. Polonia walczyła, Lech momentami na kolanach, ślepo wybijał piłki byle przed siebie. Momentami byliśmy mistrzami świata, ale jak to Papa Greg said "chuj bombki strzelił". W ostatniej chwili nadzieja umarła, brutalna rzeczywistość wyprowadziła cios prosto w nasze polonijne mordki. Nokaut i leżymy. Na stadionie nagle zrywa się wichura, gazety wirują w powietrzu, dach trzeszczy, ludzie spuszczają głowy. Przez chwilę zapomnieliśmy, że my poloniści, zawsze przegrywamy. Jednak mamy to gdzieś :-)
Doping dzisiaj momentami porywał, to wspaniałe uczucie gdy cała Kamienna w jednej chwili podrywa się do śpiewu. Dzisiaj kilka takich momentów było. Bramka zdobyta w ostatnich minutach meczu sprawiła, że aż łzy cisnęły mi się do oczu. No niestety, może innym jeszcze razem?

Tacy to my już jesteśmy Papa Gregu - zawsze po przegranej stronie. Słuchamy innej muzyki, mamy odmienny światopogląd od tępych mas, wspieramy przegrane idee, które oprócz naszych serc, można spotkać już tylko na kartach starych książek, których nikt nie czyta. Poświęciliśmy kilka godzin życia na wspieranie kanapowych partii, której poglądy są dla wszystkich niezrozumiałym ciemnogrodem. Jesteśmy oświeconymi rasistami w czasach gdy czarnych zastępują bliżej mi nieznani "afroamerykanie" albo "afroeuropejczycy". Gdzieś na końcu, last but not least, jesteśmy Polonia Warszawa - pośmiewisko kumatych kibiców, uroczysko nieudanych pokazów ultras, magnes sponsorów-panienek, piłkarzy którzy tu akurat postanawiają, że pora na najgorszy okres w karierze. Wszyscy się z nas śmieją, nasi chuligani przegrywają wszystkie ustawki i są bohaterami popularnych filmików na youtube. W swoim własnym mieście stanowimy niewidoczną na ulicach mniejszość. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że mamy innych totalnie w dupie i jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy czarni. Ja po dzisiejszym meczu jestem dumny jeszcze bardziej :-) Oj!
PS. Jako że wyszło bardzo pompatycznie jeszcze jedna piosenka na zakończenie, coby podkreślić, że mamy to wszystko "dokładnie tam". Oj!

No i ch.j bombki strzelił.......

No cóż, dzisiaj to już chyba nic nie napiszę, chociaż miałem nawet ochotę. No smutno trochę, może nie tak żeby płakać ( znaczy trochę oczy mi się zaszkliły) ale smutno. Jak Sadat wróci z meczu to może coś napiszę. Ja na razie muszę się oddać smutkowi. Ale kiedyś jeszcze będzie dobrze.......smutek......łkam........i śpiewam łkającą piosenkę...

Meczowy głód

Mało osób zdaje sobie sprawę jaki ból może sprawić człowiekowi obcięcie go od chodzenia na mecze. Ja właśnie taki ból odczuwam. Muszę przyznać, że brakuje mi strasznie tej atmosfery. Najpierw człowiek umawia się z kumplami, warto przed meczem gdzieś skoczyć, napić się choć jednego piwka i poczuć jak narasta ekscytacja. Jest to uczucie jak najbardziej fizyczne, ciarki, przyspieszone oddychanie, trochę człowieka zatyka bo więcej wdycha powietrza niż wypuszcza co powoduje powiększenie płuc a co za tym idzie klatki piersiowej. I oczekiwanie......czego?..... igrzyska, wielkiej celebracji. Potem czas iść do kas, mija się policję w pełnym rynsztunku bojowym, tłum kibiców zaczyna gęstnieć. Napięcie rośnie, obok ciebie ludzie którzy przyszli tak jak ty dla tej samej drużyny, tych samych barw, tej samej tradycji, tych samych ludzi na tych samych trybunach. Różni nas wiele ale łączy jeden klub. W końcu dostajesz się na trybuny, stajesz z kumplami w swoim stałym miejscu i .....KKKKKKAAAAAAAAA!!!!!!!... zaczyna się doping, nic innego się nie liczy tylko tu i teraz. Pełna euforia, krzyczysz ile sił w płucach ( niestety ostatnio coś tych sił coraz mniej) i to jest to. Nie wiesz do końca co dzieje się na boisku, gdyz jesteś zajęty. Nie po to tu przyszedłeś żeby sobie oglądać, to mógłbyś robić w domu gdyż żadne, nawet najlepsze miejsce w sektorze vipowskim, nie może się równać z dobrą transmisją w telewizji. Tam lepiej zobaczysz czy był spalony albo faul a gola zobaczysz parę razy w powtórce dzięki sprawności producenta. Tutaj na trybunach jesteś częścią igrzyska, masz swoją pracę do zrobienia, masz krzyczeć, śpiewać, skakać i tańczyć. Jesteś równoważną częścią meczu tak jak piłkarze, a niejednokrotnie nawet ważniejszą.
Myślę, że wszyscy kibice, niezależnie od klubu czuje podobnie. czy jest to mały czy duży klub. Ja jestem kibicem Polonii Warszawa i nie zależnie co ludzie mówią o tym klubie ja czuję tą atmosferę. Możecie się śmiać, że to żałosny klub z garstką kibiców, osobiście mam to gdzieś. myślę, że niezależnie czy na meczu jest 2000 ludzi czy by było 20000 to czułbym taką samą euforię. Jak stoisz w młynie, który ma nawet 100 osób to jest to wystarczająca liczba żeby poczuć ciarki w czasie dopingu.
Niestety od ponad dwóch lat jestem odcięty od tego nałogu jakim są mecze.... i czuję się z tym fatalnie. Dzięki internetowi i piractwu udaje mi się oglądać większość pojedynków mojej drużyny ale to nie to samo co na żywo. To tak samo jak na odwyku narkomanowi pozwala się palić papierosy, żeby miał choćby namiastkę nałogu bo inaczej by zwariował. No ale jak tu porównać heroinę do papierosa? Tak samo jest z meczem na żywo a tym w telewizji. zdarzało mi się tutaj w Dublinie chodzić na mecze mojego lokalnego pierwszoligowca Bohemians. Ale to nie to samo, średnio się z nimi identyfikuje. Poza tym nawet na ich meczu to z rok już nie byłem. Nie było jakoś okazji, nie było z kim iść albo irlandzka pogoda zniechęcała do obejrzenia miernego, piłkarskiego widowiska.
Ostatnim meczem, na którym byłem to finał drużynowego pucharu Irlandii w GAA a było to 17 marca czy w dzień Św. Patryka. Co to jest GAA to nie chcę mi się dokładnie tłumaczyć gdyż sam do końca wszystkiego nie wiem. Ogólnie jest to skrót od Gaelic Athletic Association w skład którego wchodzą dwie rdzennie, irlandzkie dyscypliny sportu jakimi są Hurling i Gaelic Football i chyba jakieś jeszcze ale nie wiem dokładnie. W każdym razie te dwie są najbardziej popularne. poza tym GAA ma wielkie znaczenie irlandzkiej historii, walki o niepodległość i rozwoju irlandzkiej tozsamości narodowej. Jest to temat rzeka, więc jeżeli kogoś to interesuje to niech se tutaj http://en.wikipedia.org/wiki/Gaelic_Athletic_Association poczyta. na czym polegają te dwie dyscypliny też będzie mi trudno wytłumaczyć ( czyt.nie chce mi się)więc zobaczcie na filmach z tego meczu.
Hurling:

Gaelic Football ( niestety nie z tego meczu bo nic fajnego nie znalazłem, ale daje ogólny pogląd jak to wygląda)


Muszę przyznać, że zawsze chciałem pójść na mecz GAA, parę razy rozmawiałem o tym z irlandzkimi znajomymi ale jakoś nie było okazji. W końcu zaproponowali żeby pójść na finał AIB GAA All Ireland Senior Club Championship. brzmi to dosyć poważnie ale coś obiło mi się o uszy, że jest to impreza nie najwyższej rangi. o co chodzi dowiedziałem się w pubie, w którym umówiliśmy się ze znajomymi na piwko ( albo dwa, albo trzy...) przedmeczowe. Otóż jest to finał o puchar klubowy jak sama nazwa mówi ale ważniejszy dla kibiców jest zdobycie pucharu Irlandii, o który walczą drużyny hrabstw. Wygląda to tak, że każde hrabstwo ma ma swoją reprezentację w skład, której wchodzą zawodnicy różnych klubów z tego hrabstwa. Za to kluby kiedy wygrają mistrzostwo swojej prowincji ( są cztery prowincje Irlandii oparte na tradycyjnych granicach sięgających średniowiecza) to grają wtedy o klubowego mistrza Irlandii. Czyli są to rozgrywki równoległe i od siebie niezależne. to tak jakby w Polsce obok rozgrywek drużynowych w piłce nożnej powołać ligę reprezentacji województw.
Skomplikowane to nie co, ale co tam. Finał składa się z dwóch meczów: hurlinga i footballu, czyli na trybunach są czterech trybun naraz.
Zaczęło się od hurlinga, który jest według mnie nieco nudniejszy niż gf. Ale ponieważ grała tam drużyna z Galway, skąd są nasi znajomi dla nich był to priorytet. Ciekawe to było owszem, ale ze względu na małą piłkę nie zawsze łapałem co się dzieje.Skończyło się pewnym zwycięstwem Potrumna z Galway.
Niestety GF naszych znajomych już tak nie interesował więc postanowili, ze pójdą do pubu. ja zostałem z narzeczoną na następny mecz. i tu było już bardziej ciekawie. Dyscyplina znacznie bardziej widowiskowa i na trybunach tłoczniej i głośniej bo o mistrza grała drużyna z Dublina: Kilmacud. I wygrała. Temat GAA jest o tyle ciekawy, że będąc dyscypliną ściśle narodowa, która nie jest popularna nigdzie poza Irlandią, cieszy się ona od ponad stu lat niesłabnącą popularnością.
Się napisałem, że aż głowa mnie boli, dosyć tego pisania. Acha, dzisiaj półfinał Pucharu Polski. Mam piwo, mam internet i będą wielkie emocje........KKKKAAAAAAAAAAAAAA...........ESSSSSSSS, KAAESSSPEEE, HEJ POLONIA OLE!!!!!!!!!!!!

piątek, 1 maja 2009

To zacznę i ja

Zmienny los sprawił, że mieszkam w dosyć ciekawym kraju jakim jest Irlandia. Dlaczego tu żyje? Cóż na pewno nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Żaden rząd mnie nie uciskał ( znaczy uciskał, tak samo jak każdego innego obywatela ale to nie miało wpływu na wybranie Irlandii, gdyż tu uciska mnie tak samo. W końcu to jeden ten sam europejski system), względy finansowe też o tym nie zadecydowały, prace prawdopodobnie bym znalazł i to pewnie niezłą gdybym szukał. Pewnie chodzi o jakąś chęć przygody czy coś w tym stylu. Nie dbam o to jak spostrzegają mnie rodacy, którzy zostali w kraju. Mogą sobie mówić o nieudacznikach, burakach i wieśniakach, którzy latają tanimi liniami z paczkami pełnymi kiełbasy, kaszanki I pasztetowej. Nawet jeżeli tak jest to chuj wam do tego. Ja też wracając z Polski biorę ze sobą kiełbasę i kaszankę, ba nawet surowe mięso biorę. A mam wyższe wykształcenie, pochodzę z rodziny akademickiej a swoje szlachecko-warszawskie pochodzenie mogę spokojnie udowodnić sięgając do domowe dokumenty, bez spisów parafialnych, od XIX wieku. Nie dbam o uwagi aspirujących parweniuszy, którzy cały czas czując w sobie plebejską duszę udają kogoś kim nie są. Byłe ktoś o nich nie pomyślał, że są zwykłymi chamami. Dlatego swą słomę z butów chcą ukryć pod płaszczem szyderstwa wobec dzisiejszych emigrantów.

Jestem ponad tym. Skoro Czartoryscy byli emigrantami ja też mogę. Skoro sam generał Anders po wojnie bywał dozorcą to mi praca w magazynie stali też hańby nie przyniesie.

Skoro mowa o pracy, to dzięki działaniu banków i polityków, którzy za plecami obywateli stwierdzili, że gospodarka nie musi opierać się na pieniądzach, które przedstawiają prawdziwe środki nabywcze jak złoto, niewolnicy czy ziemia albo wielbłądy, tylko jakieś wirtualne wykresy, mamy teraz recesje. Przez to ja tez mam lekką recesje. Są tego też i dobre strony. Gdyż obecnie mało jest klientów. Bywają dni, że może jeden się zjawi. Mam wtedy dużo czasu na rozmyślania filozoficzne i planowanie kontrrewolucji. Jestem wtedy sam, do około mnie zimna stal w tle brzmi muzyka poważna. Nie zdajecie sobie sprawy jakie to niesamowite uczucie gdy w półmroku wielkiej stalowej hali słychać op. 36 III Symfonia "Symfonia pieśni żałosnych" (1976) na sopran solo i orkiestrę symfoniczną Góreckiego. Naprawdę trzyma za jajka żelaznym uściskiem.

Nie mniej ciekawą pracę ma moja narzeczona, prawie żona. Małżeństwem przed Bogiem to my jesteśmy już od jakiegoś czasu tylko trzeba o tym jeszcze poinformować Kościół i urząd stanu cywilnego. Ale dosyć tych osobistych wycieczek. Pracuje ona dla pewnego Community Network, gdzie zajmuje się dziećmi. Jest to największy w Dublinie kompleks mieszkań socjalnych, gdzie występują takie problemy jak narkotyki, broń, morderstwa, napady. Praca z tych ambitniejszych, bo kwalifikacje trzeba mieć i w miarę trudna ze względu na rodzaj ludzi tam mieszkających. Sprawy pewnie nie ułatwia to, że jest jedyną cudzoziemką z najbliższej okolicy. Ale jakoś ją tam ludzie zaakceptowali. Poza tym pracuje tam w rozsądnych godzinach i całe szczęście tam nie mieszkamy bo po godzinie 18 to lepiej tam się nie zapuszczać jak nie trzeba.

Ciekawe są ostatnie wydarzenia, które miały tam miejsce. Cześć mieszkańców mimo liberalnego sposobu myślenia i pobłażliwości wobec pewnych zdarzeń stwierdziła, że niektórzy mieszkańcy nieco przesadzają z handlem narkotykami. Biorąc pod uwagę, że nie każdy chce wychowywać swoje dzieci obok tego procederu, w owym kompleksie coraz częściej zaczęła pojawiać się garda ( irlandzka policja ). Dilerów to nieco zdenerwowało i w nocy ostatniej niedzieli zniszczyli ponad 30 samochodów zostawiając wielkie graffiti ostrzegając, że jak zjawi się garda będzie jeszcze gorzej. Ta kropla przelała czarę goryczy i mieszkańcy zwołali zebranie żeby przedyskutować co dalej. Jest to miejsce gdzie wszyscy się znają a duża część osób jest ze sobą spokrewniona. Dlatego pojawiły się pierwsze oskarżenia kto zniszczył samochody. Pojawili się też obrońcy tych osób, głównie nich krewni albo klienci. Doszło do walki między babami. Baby się biły, chłopy wrzeszczały a w międzyczasie ktoś obok miejsca spotkania podłożył niewielką bombę. No to zaczęło się już na dobre. Garda przyjechała, potem wojsko po bombę. Saperzy kontrolnie zdetonowali bombę a policjanci zabezpieczali miejsce, w trakcie tej czynności zostali zaatakowani przez dilerów i ogólnie młodzież szukającej wrażeń. Potrzebne były posiłki, zamieszki trwały parę dobrych godzin, zakończyły się rajdem policji po mieszkaniach gdzie zarekwirowano 70 000 euro utargu z heroiny. Następnego dnia kobiety, które pobiły się poprzedniego dnia dokończyły porachunki nożami.Jedna kobieta skończyła w szpitalu po ranach nożem zadanych w szyje. Spokojnie już wyszła na własne życzenie. Poza sprawą dilerów poszło im o jeszcze inne sprawy. Kobieta raniona jest znaną tam wredna plotkarką ( ale to ona też broniła dilerów, jest kuzynką szefa gangu a poza tym jest stałą i wierna klientką) doszły do tego jeszcze jakieś sprawy klanowe (ofiara i napastniczka maja tego samego ojca).

Tak jak widzicie ciekawe rzeczy dzieją się w Irlandii. Do tego w 2010 roku spodziewa się 16,5 % bezrobocia, RIRA i CIRA wznowiły działalność terrorystyczną, większość Irlandczyków spodziewa się niepokojów społecznych. Dlatego prawdopodobnie nastanie chaosu w Irlandii to kwestia roku, który może uda się wykorzystać w celach kontrrewolucji i po 800 latach uda się przywrócić celtyckiego króla, który zasiądzie na tronie w pradawnej stolicy na wzgórzu Tara.

Zanim jednak to nastąpi muszę jeszcze napisać, że byłem na doskonałym koncercie zespołu z mojego top 10, a mianowicie Nashville Pussy. Jeżeli ktoś zespołu nie zna to próba opisania go podobna jest do opisania kolorów ślepemu. Wulgarny i buntowniczy wyciąg z tego co w amerykańskiej muzyce najlepsze czyli rock&roll, country, southern rock i wiele innych w punkowym sosie. Chaos i zniszczenie!!! Jednym słowem Punk as Fuck!!! Tutaj film z tego koncertu, co prawda nie mojego autorstwa ale kogo by to obchodziło.


Niedługo wybieram się na inny wyśmienity koncert. 19 czerwca zagra doskonała artystka i aż ciarki mnie przechodzą jak sobie pomyślę, że zobaczę ją na żywo. Zresztą czy ktoś kto urodził się w stanie Missisipi a wychował w Luizjanie może grać złą muzykę. Panie i Panowie kobieta, która reprezentuje to co w Południu najlepsze, łączy w sobie pobożność i konserwatyzm Alabamy i wyuzdanie Nowe Orleanu,

BRITNEY SPEARS!!!!!!!!!!!!

Tak, tak będę tam i ja.

God Save The South!!! South Will Rise Again!!!

PS. Wszystkiego najlepszego z okazji święta Świętego Józefa, dnia wszystkich ludzi pracy.

Z narodowym pozdrowieniem,

Gregu