czwartek, 21 maja 2009

Chuligańskich wspomnień czar, cz.2

W ostatniej scenie moich wyjazdowych reminiscencji, widzimy mnie patrzącego z pogardą na otaczający, "niejeżdżący" świat. Byłem jak młody Werther - też cierpiałem, ale miałem poważniejsze powody do zmartwień niż ten lamus od Goethego. Polubiłem adrenalinę związaną z wyjazdami, tymczasem runda jesienna się właśnie zakończyła. Przerwa zimowa w rozgrywkach. PZPN PZPN j***ć j***ć PZPN!!!
Potem nastąpiło kilka ciężkich miesięcy - słabo jadłem, pracowałem z niechęcią, godzinami snułem się po www.kibice.net w poszukiwaniu opowieści dziwnych treści. Nie cieszył mnie seks - nawet ten najpiękniejszy, czyli pełnopłatny!
Wiosną, kiedy tylko rozpoczęła się runda rewanżowa rozgrywek naszej kopanej, podjąłem decyzję, że pora na kolejny wypad. Oto kilka wspomnień z niego.

WYJAZD NUMER DWA - OPOLE, 28 KWIETNIA 2007

Do Opola pojechało nas jakieś sto osób - w tym ja i RB. Przemieszczaliśmy się autokarem - był tylko jeden więc z góry byliśmy skazani na towarzystwo. O nim może później kilka słów.
Po drodze, jak to zawsze, kilka zajazdów i sianie przerażenia wśród personelu stacji benzynowych. Jedna Pani szczególnie utkwiła nam w pamięci. Widząc dzikie watahy wchodzące do środka sklepu i chaos generowany przez niektóre "swędzące rączki", pozwoliła sobie na złośliwy komentarz, mówiąc nam, że "i tak ta nasza Legia to na pewno przegra". Śmiechu było co niemiara, LTSK odśpiewane zostało przez wszystkich nabożnie niczym Bogurodzica głosem pełnym rozbawienia i nienawiści. Pani z pewnością zapamiętała nazwę klubu kibiców których gościła. Na plus to, że nie została przekopana.

W Opolu nigdy nie byłem, niestety w wycieczce nie przewidziano ani zwiedzania miasta ani nawet krótkiej wizyty w Operze Leśnej. Poprowadzono nas jakąś dziwną obwodnicą, aż w końcu dotarliśmy pod stadion. Po drodze, na całkiem nowoczesnych drogach, byliśmy obserwowani przez co najmniej jeden samochód "zwiadowczy". To jednak nic z tym co działo się w drodze powrotnej :-) Ale po kolei.
Stadion Odra ma nawet ładny. Jedna jego część to taki piastowski wał będący zabytkiem sztuki stadionowej - zdjęcie gdzieś poniżej. Druga trybuna jest jednak dosyć nowoczesna, beton świeży i ułożony w coś co od biedy można nazwać obiektem sportowym.

Sam mecz - był. Padł bodajże remis. Kogo to jednak obchodziło.
W autokarze jechało nas może z 60 osób i byłem mile zaskoczony, że na miejscu jest nas niemal drugie tyle. W sumie lubię takie chwile. Człowiek myśli, że już niemal tylko on kibicuje Polonii ale okazuje się, że jest nas więcej, dużo więcej. W Opolu zameldowało się sporo ciekawych osób - jakieś post punkowe brodate stwory, dziadkowie w szelkach, matki z dziećmi, ojcowie z rodzinami, babcie z wnuczkami, a nawet kilku chuligansów - od wagi koguciej aż do junior ciężkiej!
Prowadziliśmy nawet doping, czasem lepszy, czasem gorszy. Na filmie poniżej słychać jak to zawodowo "wgryzamy się" w piosenki gospodarzy, utrudniając im koordynację klaskania. Prawdziwe punkowe chamstwo, yeeeeeah:

Agresywnie też było. Ja do Odry Opole nic nie mam - po prostu mam ich w dupie, tak jak oni nas, ale nasi chuligańsi ciskali się co nieco, przejawiając ochotę do bliżej mi nieznanych zabaw w rugby bez piłki albo grillowania bez grilla. Po meczu wymienialiśmy uprzejmości oraz opinie na temat naszych rodzin i pochodzenia przez płot z miejscową kibicowską bracią. Do niczego jednak nie doszło.

Jak to na wyjazdach KSP czasem bywa - największym zagrożeniem dla kibica Polonii jest inny kibic Polonii. Jeszcze podczas meczu nokaut zaliczył jeden prowadzący doping młokos, który po klapsie w twarz zalał się krwią. Festiwal juchy zebrał jeszcze swoje żniwo - po chwili niczym łan zboża poległ inny osobnik. Wszystko w zasięgu obiektywu fotoreportera. Poniedziałkowy Fakt grzmiał o stadionowych bandytach bijących niewinnych kibiców oglądających mecz :-)

W drodze powrotnej krwawe komando rządziło dalej. W autokarze atmosfera zdecydowanie osłabła, a kilka osób z pewnością nie pamięta tego wyjazdu jako udanego. Im bliżej do Warszawy, tym częściej pojawia się pytanie, które już znacie - czy będą? Jakieś 100 km od rogatek czujnie obserwowano każdy przejeżdżający samochód :-). Postoje na siku zamieniały się w przeżycie z gatunku walk w Iraku. Na pewnym postoju sikam sobie w najlepsze, leniwie zerkam w prawo i widzę... Widzę innego sikającego gościa w kominiarce na twarzy. Do dziś dnia, nie wiem co sądzić o tej modzie. Myślicie, że się przyjęła?
Gdzieś w okolicach Raszyna na światłach kilka osób z autokaru wysypało się na "polowanie na zielone". Po chwili wracają - w podejrzanym samochodzie jechały dwie kobiety, żadna nie przyznała się, że jest TB. Uff. Na Okęciu stan zagrożenia osiąga takie apogeum, że w powietrzu można było gotować jajka. Każde czerwone światło biło mnie po oczach, świat wirował, samochody za szybą wydawały się pełne strasznych zielonych trolli. Drzwi autokaru to się otwierały, to zamykały - co chwila ktoś wychodził i po chwili wracał.
W Centrum doszliśmy do wniosku razem z RB, że pora już na nas i wysiedliśmy. Kilka osób nam tego nie rekomendowało, twierdząc, że to "najgłupsza rzecz jaką teraz można zrobić". My jednak wiedzieliśmy swoje - bajki zostawiliśmy młodzieży, a sami grzecznie wróciliśmy do domu metrem, jak przystało na osoby dobijające do 30-tki. Drugi wyjazd za nami - RB już się nie zdecydował na kolejne, a ja zaliczyłem jeszcze jeden.
Opole wspominam różnie - o ile Grajewo to było jakieś tam eksponowanie naszych polonijnych muskułów (nieważne, że prezentowanych oczom łomżyńskich wieśniaków), o tyle Opole kojarzy mi się głównie z pytaniem czy prędzej dostanę od swojego czy od TB i co wolę bardziej. Zdecydowanie toksyczna atmosfera...