sobota, 23 maja 2009

Cóż to był za mecz!



W zasadzie to mógłbym przekleić to co napisałem wcześniej o meczu pucharowym z Lechem. Dzisiaj znowu były wielkie emocje, nadzieje, doping, łapanie się za głowę i... zastanawianie się po meczu, dlaczego tego nie wygraliśmy. Polonia, ach ta Polonia!
Skończyło się na 3:3, mimo iż prowadziliśmy i 2:0 i 3:2. Ostatnia bramka dla poznańskich bulw padła z ewidentnego spalonego, zaś Stilic dotknął piłkę ręką. Sędzia gola uznał i w ten oto sposób zostaliśmy okradzeni z trzech punktów, a i zapewne europejskie puchary przejdą nam koło nosa.
Emocji było co niemiara. Co by o Polonii nie mówić, potrafi czasem zafundować nam niespotykany ładunek radości, nadziei i oczywiście rozczarowania. Znowu gnietliśmy Lecha, strzelając naprawdę ładne bramki, trafiając w poprzeczkę i atakując pyry zajadle. Błędy Przyrowskiego i naszej defensywy doprowadziły jednak do tego, że dwa punkty więcej wsiąkły. Do tego Małek-Pedałek i jego liniowy-chujowy uznali bramkę, której nie powinno być i mamy to co zawsze na K6. Można by serial o tym zrobić - "Stracone nadzieje" albo coś w ten deseń. Szkoda!
Doping był dzisiaj znowu maniakalny, chociaż dopiero w drugiej połowie zaczęło się szaleństwo na trybunach. Pod koniec, poza jedną przerwą, wspieraliśmy piłkarzy jak mogliśmy. Potwierdza się, że jeżeli im się chce, to i nam też. Dzisiaj widać było jak na dłoni tą naszą wspólną symbiozę. Można było odnieść wrażenie, że im jesteśmy głośniej, tym oni walczą o każdą piłkę jeszcze mocniej. Fajne.
Oprawa też była. Jak to już u nas bywa, coś się posypało i źle się rozwinęła. Są jakieś pretensje do pikników, którym jak zawsze wszystko przeszkadza, ale z drugiej strony wiał mocny wiatr... Były też race i do teraz czuje na sobie woń dymu. Jak na nasze III-ligowe możliwości, nie było źle. Lechem to my nie jesteśmy i nigdy nie będziemy...
No i frekwencja. Pamiętam takie mecze ligowe na których było nas może 800 osób. Dzisiaj pękło pięć tysięcy, a i liczba ponad sześciu chyba nie jest przesadzona. Powtórzę po raz kolejny, że to fajne uczucie przekonywać się, że w tym zielonym mieście, gdzie pewnie większość osób ma wspólnego z Warszawą tyle co nic, jest nieco osób, które dopingują Dumę Stolicy. Dzisiaj przyszło pewnie sporo osób, które na stadion wpadają sporadycznie. Po takim meczu nie wyobrażam sobie, by choć część z nich nie doszła do wniosku, że warto na Konwiktorską przychodzić częściej!
Niestety - to ostatni mecz sezonu u nas. Jak ja wytrzymam do sierpnia bez tych rozczarowań serwowanych przez Czarne Koszulęta moje???