piątek, 22 maja 2009

Chuligańskich wspomnień czar, cz.3

Odebrałem sygnały, że poprzedni wspomnieniowy wpis ma zabarwienie smutne i refleksyjne. Cóż, Opole zmuszało do różnych filozoficznych przemyśleń. O ile Grajewo było rozrywkowym rollercoasterem, to drugi mój wyjazd można porównać do wizyty w gabinecie luster i przymierzaniem czy pasujemy do wnętrza szczęk żelaznej dziewicy, trzymając się jednej tonacji porównań.
Zaś mój trzeci wyjazd za KSP w kraj był zupełnie inny od dwóch poprzednich. A więc: za siedmioma górami, siedmioma lasami, żył sobie książę który...

WYJAZD NUMER TRZY - POZNAŃ, 26 SIERPNIA 2007

... który w czerwcu 2007 roku zmienił pracę i po niecałych dwóch miesiącach miał okazję po raz pierwszy i nie ostatni zawitać w celach biznesowych do pięknego miasta Poznań. W poniedziałek z rana miałem zająć się pewnym tematem "reklamowym", tymczasem w niedzielę Polonia grała właśnie z Wartą Poznań. Postanowiłem więc pojechać tam na dłużej i przy okazji zobaczyć mecz, zaliczyć egzotyczny wyjazd i już zupełnie pobocznie odbębnić obowiązki zawodowe. No i co chyba najważniejsze, pojechałem na mecz zupełnie sam!
Jeszcze odbierając bilet w biurze KSP usłyszałem, że to bardzo niebezpieczny sposób na spędzanie niedzielnego popołudnia. Opinia w sumie słuszna, jak się okazało potem...
Dzień przed meczem udałem się na chuligański rekonesans stadionu. Ku mojemu zdziwieniu, wszystko było otwarte, mogłem wejść na trybuny, boisko, a gdybym się uparł mógłbym nawet zajebać Warcie jedną z ich przenośnych trybun, którą dostała od bodajże Lecha :-)

Oczywiście, zwiedzając obiekt na Wildze, nie raczyłem przyjrzeć się gdzie dokładnie jest sektor gości i dzień potem błądziłem jak dziecko w jego poszukiwaniach. Szukałem, szukałem, aż w końcu zacząłem się pytać pracowników klubu i policjantów, a Ci mnie łaskawie skierowali we właściwe miejsce. Byłem wystawiony na atak i chyba tylko niedorzeczność całej sytuacji uratowała mnie przed problemami...
Na sektorze kibiców Polonii zameldowało się bodajże trzynastu. To było niesamowite uczucie, być w tak niewielkiej grupce zapaleńców. Adrenalina płynęła w żyłach. Prawdziwa awangarda kibiców, bez napinania się, ale i bez poczucia siły jaką daje bycie w grupie. Tu byliśmy sami - zatopieni w nieprzychylnym żywiole.

Podczas meczu piknikowa publika Warty lżyła nas cały czas, proponując różne międzyludzkie interakcje. Jeden z panów pokazał nawet swoją dupę. Nie ma to jednak jak ta poznańska gościnność, może ją przebić jedynie słynna rozrzutność wielkopolan. W "klatce" czułem się średnio pewnie - płot i ochrona nie stanowiłyby większej przeszkody do sforsowania nawet dla emereytki. Podczas pierwszej połowy próbują do nas wejść dziwni chłopcy z bandażami na dłoniach. Niestety, nie mieli biletów, ochrona ich nie chciała wpuścić, a my nie mieliśmy drobnych by ich poratować. Kibicowska solidarność przegrała z brakiem funduszy - nie wykazaliśmy się i w ten sposób poznańska chuliganka nie obiła naszych piknikowych ryjków ku chwale wielkiego Lecha.

Warta dopingowała wytrwale - mimo, że nie przyjęto nas jakoś szczególnie, ciągle pałam do nich zwykłą sympatią. W losach nas i ich widać wiele podobieństw. Ówczesna prasa pisała nawet o meczu jako "derbach historii".

Gra zakończyła się remisem po jeden, co dla nas było dotkliwą porażką, walczyliśmy wtedy w samym czubie zaplecza ekstraklasy, a tymczasem na początku sezonu już pierwsze poważne wtopy zostały zaliczone. Publika mocno lżyła Radka Majdana, który po spotkaniu pokazał co o tym wszystkim sądzi:

Jak tego faceta nie lubić :-) Chociaż pamięć nieco zawodzi - być może pokazywał nam taką figurę, bo wtedy mieliśmy z nim nieco na pieńku... Nie pamiętam :-)
Wyjście z klatki było dla mnie sporym przeżyciem - w końcu byłem sam, a dookoła powiedzmy sobie szczerze, tereny raczej nieprzychylne mojej warszawskiej osobie. Postawiłem jednak na sprawdzony manewr a'la "bezczelnie głupi": wyszedłem z klatki, nie kryjąc się skąd przychodzę, wmieszałem się w tłum warciarzy i spokojnie dotarłem do Starego Browaru. Dopiero tam, siedząc nad kawą, odetchnąłem z wielką ulgą: przeżyłem samotny wyjazd :-). Ja miałem szczęście, kilka innych osób z KSP zostaje lekko poturbowanych przez Najlepszych Kibiców w Polsce, którzy nigdy się nie mylą.
Wartę będę wspominał wyjątkowo. To było trochę zbyt szalone, nawet jak na mnie. Nie mówię, że ludzie nie robią takich rzeczy - robią wiele gorsze. Mam na myśli to, że w moim nudnym życiu, gdzie największym dylematem jest to czy mam kupić 10 czy może 15 dkg mortadeli, taka wyprawa była zastrzykiem adrenaliny. Przydałby mi się jeszcze jeden taki :-) Może kiedyś...