środa, 6 maja 2009

Zawsze po przegranej stronie

Ech, życie.
Jest takie miejsce na świecie, gdzie lubię przychodzić, chociaż wiem, że na końcu czeka mnie rozczarowanie,smutek i żal, a w tzw. międzyczasie zdążę się nadenerwować, naprzeklinać i kilka razy złapać za głowę z przeciągłym "kurvajapierdolejegomać". Stadion na Konwiktorskiej 6 jednocześnie kocham i nienawidzę - kocham za emocje, nienawidzę za to, że to arena wiecznych porażek. A tak naprawdę - kocham, kocham, kocham.
Jakie to wspaniałe uczucie stanąć wśród swoich, drzeć się niebogłosy, nieważne, że nie do rytmu, taktu, że pół fazy za wcześnie albo za późno. Obok mnie znajome twarze, rozmowy ze znajomymi, za plecami "fachowcy" komentują nieudane zagrania i wiedzą najlepiej, że "ten majewski to gówno nie rozgrywający". Czasem ktoś krzyknie coś śmiesznego i kilkaset osób zanosi się śmiechem. Starsi panowie przemycają małpki, ktoś bełkocze i śpiewa piosenki inne niż cała reszta. Dziadkowie pilnie obserwują poczynania piłkarzy, denerwując się na tych co im zasłaniają widok. Dwóch kolegów po 40-tce klnie,a jeden trzyma się na serce i ma stan przedzawałowy. 90 minut meczu mija szybko i często nie mam pojęcia jak nasi grali. Liczy się towarzystwo, wspólne zdzieranie gardła i pierwotna przyjemność czerpana z bycia w stadzie.
Dzisiaj mecz był niesamowity. Pierwszy raz w życiu na własne oczy widziałem rzuty karne i dogrywkę. Polonia walczyła, Lech momentami na kolanach, ślepo wybijał piłki byle przed siebie. Momentami byliśmy mistrzami świata, ale jak to Papa Greg said "chuj bombki strzelił". W ostatniej chwili nadzieja umarła, brutalna rzeczywistość wyprowadziła cios prosto w nasze polonijne mordki. Nokaut i leżymy. Na stadionie nagle zrywa się wichura, gazety wirują w powietrzu, dach trzeszczy, ludzie spuszczają głowy. Przez chwilę zapomnieliśmy, że my poloniści, zawsze przegrywamy. Jednak mamy to gdzieś :-)
Doping dzisiaj momentami porywał, to wspaniałe uczucie gdy cała Kamienna w jednej chwili podrywa się do śpiewu. Dzisiaj kilka takich momentów było. Bramka zdobyta w ostatnich minutach meczu sprawiła, że aż łzy cisnęły mi się do oczu. No niestety, może innym jeszcze razem?

Tacy to my już jesteśmy Papa Gregu - zawsze po przegranej stronie. Słuchamy innej muzyki, mamy odmienny światopogląd od tępych mas, wspieramy przegrane idee, które oprócz naszych serc, można spotkać już tylko na kartach starych książek, których nikt nie czyta. Poświęciliśmy kilka godzin życia na wspieranie kanapowych partii, której poglądy są dla wszystkich niezrozumiałym ciemnogrodem. Jesteśmy oświeconymi rasistami w czasach gdy czarnych zastępują bliżej mi nieznani "afroamerykanie" albo "afroeuropejczycy". Gdzieś na końcu, last but not least, jesteśmy Polonia Warszawa - pośmiewisko kumatych kibiców, uroczysko nieudanych pokazów ultras, magnes sponsorów-panienek, piłkarzy którzy tu akurat postanawiają, że pora na najgorszy okres w karierze. Wszyscy się z nas śmieją, nasi chuligani przegrywają wszystkie ustawki i są bohaterami popularnych filmików na youtube. W swoim własnym mieście stanowimy niewidoczną na ulicach mniejszość. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że mamy innych totalnie w dupie i jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy czarni. Ja po dzisiejszym meczu jestem dumny jeszcze bardziej :-) Oj!
PS. Jako że wyszło bardzo pompatycznie jeszcze jedna piosenka na zakończenie, coby podkreślić, że mamy to wszystko "dokładnie tam". Oj!