Niebezpieczna to rzecz mówić o Dublinie w obecności redaktora Grega, który to siedzi na Zielonej Wyspie niemalże pół dekady... Bo albo sam zacznie opowiadać, albo, co gorsza, zgani za to, że nie wszystko się zgadza...

Ta retrospekcja została przywołana nie bez powodu. Od kilku dni usilnie gram u buka. Co prawda, nie ma to tego specyficznego smaczku tarzania się w grzesznym błocie miasta, bo buk jest on-line. Nie jestem także zainteresowany gonitwami, bo się na nich nie znam. Znam się za to, tak sobie, na piłce nożnej. I to ją obstawiam.
To znaczy: myślałem, że się znam ale buk skutecznie pokazuje mi, że tylko myślałem.
Na razie, odpukać, jestem ciągle do przodu. W tej chwili - na zero, bo obstawiłem dwa mecze. Znowu. Dzisiaj już po raz piąty gram i już się zastanawiam co obstawię jutro. Hazard to nałóg ale niewątpliwie ta forma jednak rozwija. Liga młodzików w Australii, liga chilijska, liga islandzka, towarzyska potyczka toczona gdzieś pod słońcem Turcji. Nieważne co. Wszędzie można zarobić. No i zawsze można liczyć na emocje, nawet jak się siedzi w pracy, to co chwila człowiek zerka na transmisję tekstową z meczu, żeby być na bieżąco "jak się mają jego pieniążki".
Piszę to wszystko jako przestrogę. Uważajcie na bookies. Ja niedawno postawiłem wszystko co miałem, by wygrać z przebitką x2 i dobić do stopy zysku na poziomie ponad 15%. Teraz mam tyle ile miałem wchodząc na początek, ale co będzie jutro, tego nie wie nikt. Wspaniała zabawa, szczególnie, że mowa o emocjach gdzie "gra" 45 złotych wkładu, a radość z zarobienia 5 zł nie zna granic :-)