wtorek, 7 lipca 2009

Przeżyliśmy

Działo się. Najważniejsze, że jesteśmy cali - z pewną dozą dumy, myślę, że jesteśmy i tak rekordzistami w dość nietypowym sporcie ekstremalnym. Przez jakieś 10 minut krążyliśmy ubrani na czarno pod wejściami na sektory Varvari. Bezczelna głupota chroniła nas swoją magiczną mocą i tak nader długo. W pewnym momencie i ona jednak spasowała, zostawiając nas samych we wrogim żywiole. Ktoś jednak w końcu musiał nas zauważyć. Czarnogóra to nie Węgry więc po okrzykach "Ej, to poljacy" wiedzieliśmy, że nie czeka nas szklanka tokaju i poklepywanie się po plecach. Z przygody wyszliśmy niczym rasowi angielscy dżentelmeni. Brakowało tylko by po dniu od incydentów przedmeczowych zapytał się jeden z nas drugiego:
- Zauważyłeś tych dziwnych młodych ludzi, którzy zdaje się, próbowali nas zamordować?
- Karygodne, kolego, karygodne!
Dobrze, że mecz wygrany a i atmosfera na sektorze wcale miłą była. Kilka razy krzyknęliśmy coś i gdy Podgorica akurat milczała, było nas nieźle słychać jak na 70 osób. Zerkałem tak sobie dookoła i drugi raz w życiu czułem, że naprawdę jestem pojebanym fanatykiem-piknikiem. Pokonać 1800 km żeby być na meczu wyjazdowym! Szacun dla nas :-)
Poniżej kilka zdjęć z samego meczu.












***
Jeżeli zaś chodzi o sprawy poza meczowe, to Czarnogóra okazała się fajnym miejscem. Wysokie surowe góry, bliskość ciepłego morza, rozliczne zabytki i dziwna aura, taka jakby "nieeuropejska". Siedząc na lotnisku w Podgoricy, zerkając na skwar, jałowe przestrzenie, gdzie w tle majaczą masywy górskie, pomyślałem, że gdyby to był środek Afryki, wcale bym się nie zdziwił.

Warto wspomnieć, że nocowaliśmy w Herzeg Novi, słusznie określanego przez Grega jako tamtejsza Ustka albo inne Władysławowo. Morze co prawda inne, pogoda jakby mniej gnuśna, owoce morza zamiast smażalni ryb (chociaż jedną znaleźliśmy!), no i miasto posiada własny zbiór, całkiem fajnych, zabytków i wąskich uliczek w starej części miasta. Najważniejsze jednak, że to ośrodek wypoczynkowy popularny wśród Serbów. Obaj doszliśmy do wniosku, że zabawnie byłoby co roku przyjeżdżać do Herzeg Novi "nad morze", tak jak inni rokrocznie jadą na Hel czy do Krynicy. W Serbach jest coś co sprawia, że nawet mnie taki pomysł wydaje się fajny i zabawnie przewrotny.
Nie będę opisywał dokładnie wypadu. Jak los pozwoli, a Polonia dojdzie do III rundy, to się zastanowimy czy jest szansa znowu urządzić sobie K6 on Tour. Patronie głupich i naiwnych, miej nas w swojej opiece :-)