sobota, 25 lipca 2009

Samotność średniodystancowca

Od zawsze byłem na bakier z kulturą fizyczną. W czasach Liceum szukałem wymówek i zasłaniałem się przed ćwiczeniami na WF-ie teorią jakoby jakikolwiek ruch oraz wysiłek mógł zakłócić moją równowagę ciepłoty ciała. Koncepcję ową zresztą wymyślił i łaskawie pozwolił mi czerpać owoce jej efektywności, sam redaktor Greg, z którym po latach prowadzę bloga. Dziwny jest ten świat!

I tak czas mijał, a brzuch i cycuszki rosły i rosły... Pewnego dnia postanowiłem coś z tym zrobić i tak oto zacząłem biegać. Już o tym opowiadałem, to znaczy CHWALIŁEM SIĘ, bo biegania używam do się lansowania siebie. Chciałem na to podrywać kobiety i im imponować, ale tak się dziwnie składa, że odkąd BIEGAM to moja atrakcyjność u płci przeciwnej osiągnęła dno i z tego co widzę, nieustannie przez nie się przebija... Uparta jest :-)



Dzisiaj zaliczyłem kolejną, piątą chyba, imprezę biegową w moim życiu. XIX Bieg Powstania Warszawskiego. Fajna atmosfera, nocna aura, ciekawa trasa, no i najważniejsze, start i meta na stadionie KSP!!! To jest to.

Nie będę zanudzał opowieściami z trasy. Każda grupa zapaleńców ma swoje specyficzne tematy. Alpiniści dla przykładu, gadają głównie o gównie, jego konsystencji i częstotliwości jego wydalania. Dobra kupa podczas zdobywania szczytu może wprawić w dobry humor i być powodem zazdrości u innych. Wiecie - "Mietek mocny jest, no ale nic dziwnego skoro sra na twardo porządnymi balasami". Sraczka i zatwardzenie zaś to powody do zmartwień. Wszystko co z związane z siedzeniem i jego życie wewnętrznym urasta podczas wspinaczki do nadrzędnej roli i tematu przewodniego.
Biegacze też mają swoje dziwne zachowania i rozmowy. Obtarte stopy, obolałe palce, piekące sutki. Ja w sumie to jestem "biegaczem", biegaczyną, nędzną parodią i wrzodem na dupie tej zdrowej społeczności. Biegam jak paralityk i mimo, iż robię to od trzech lat, ciągle osiągam te same wyniki. Inni mają lepiej. Na każdej imprezie posłucham sobie opowieści dziwnej treści. Że to Maraton w Berlinie schodzi na psy, że dwa maratony w miesiącu to jednak nieco za dużo, że nowe buty New Balance są godne tego tysiąca złotych i inne takie. Zawsze czuje się wtedy przypadkową osobą otoczoną przez roboty.
Dzisiaj było i lekko i ciężko. Kryzys dopadł mnie gdzieś na 6 km, kolka męczyła, myślałem żeby się poddać, ale dałem radę :-) Nie zwolniłem, a nawet przyspieszyłem i drugie 5 km pokonałem szybciej niż pierwsze. Łącznie - dokładnie 54 minuty. Ani dobrze, ani źle. Ciągle tak samo :-)
Jest nawet zdjęcie pokazujące moją osobę pokonującą metę. Przyspieszyłem, to i jest rozmazane ale pewne charakterystyczne cechy niezmiennie wskazują na to, że to ja:


Tak oto, to co miało być narzędziem, stało się celem samym w sobie. Ciągle jednak ufam, że dzięki bieganiu, mówiąc kolokwialnie, sobie porucham :-)