sobota, 14 listopada 2009

Iliria

Dopiłem resztkę martini z wódką. Za mną już śliwowica, rum i wiele innych. Puste kieliszki stoją pokonane jak jak ciała wroga na polu bitwy. Wyciśnięte skóry cytryny i limony leżą jak trupy pozbawione ducha. Każdy jeden kieliszek posiadał kiedyś swoja zawartość tak jak ludzkie ścierwo posiadało duszę. Różne smaki, aromaty, okoliczności dojrzewania. Winorośl, śliwka, muśniecie brzoskwiniowego smaku, gruszka lub jabłko. Do tego kalmary z głębokiego tłuszczu skropione cytryną. Rozgryzane wybuchają kwaśnych sokiem, spływającym i piekącym w usta popękane przez upalne słońce. Wyjmuję z miękkiej ramki czerwonego marlboro. Zaciągam się dymem, który dociera do najdalszym zakątków płuc przynosząc oczyszczenie. Tak samo jak alkohol. Najszlachetniejszy i najczystszy wyciąg owoców. Przynosi ukojenie wypłukując krzywdy i winy. A wy grajcie dla mnie Trubaci, śpiewajcie Czetnicy i synowie Proroka, tańczcie Cyganki. Niech pozostanie wspomnienie Ilirii. Ja ja będę siedział, pił i słuchał.