poniedziałek, 2 listopada 2009

Nieśmiertelność blogera

... czyli dialog z przyszłymi pokoleniami

Sam bym nie wpadł na tą myśl, bo zbytnio zajęty jestem taplaniem się w gównianej wannie życia i szukaniem pierdolonego korka od mojej fekalnej kąpieli. Ale natknąłem się na ową koncepcję w kilku miejscach i uznałem, że po lekkim oszlifowaniu moim geniuszem, jest szansa, by uznać ją za kamień milowy sadatyzmu magicznego i w ogóle za kamień milowy wszystkiego.

Czasem smutno mi gdy pomyślę co po sobie zostawię potomności. Powiedzmy sobie szczerze, niewiele tego będzie. Pewnie długi jakieś, kilka wrzodów u moich wrogów, może jakieś organy ktoś sobie przywłaszczy (ale nie polecam), wspomnienie kilku śmiesznych sytuacji z moim udziałem, które odejdą razem z tymi, którzy byli ich świadkami. Kilka zdjęć, póki nie wypłowieją i nie staną się pyłem. Jak mawiał Michał Anioł: po niektórych ludziach zostaną jedynie zapchane wychodki. Czyli nic, gówno, którego w naszym życiu mamy i tak już pod dostatkiem.

I tak piszę jeno te głupoty, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że przecież każde zdanie, nawet to, zostanie tu już na wieki. Albo przynajmniej na długo. Chyba, że Greg coś spierdoli. Pamiętam taką sytuację jak pewnego dnia w firmie X, skasował efekty całodniowej pracy – kupa była z tego śmiechu.

Internet to droga do nieśmiertelności. Niby nic odkrywczego. Od tysiącleci taką rolę spełniają przecież książki i biblioteki nimi wypchane. Twórczość od zawsze była przepustką ku wieczności. Jest jednak różnica.

Bo internet chłonie wszystko, wszystkie zdania, niezależnie czy są mądre czy nie. Już nie potrzeba talentu, by być na zawsze. I pewnego dnia, gdy mnie tu już nie będzie, jakiś debil wpiszę do wyszukiwarki frazę i trafi na tą stronę. Co tam debil. Moje dzieci za lat pięćdziesiąt sobie tu wejdą i poczytają jaki to ojciec był głupi za młodu. Wejdą tu moi wnukowie i pomyślą sobie, że ten stary kutafon, zamiast gromadzić majątek i dbać, by przyszłe pokolenia mogły oddać się jedynej rzeczy w jakiej nasza rodzina jest dobra, czyli lenistwu, wypisywał coś na blogu. Sorry przyszłe pokolenia, musicie radzić sobie bez spuścizny, bo dziadek ma ochotę sobie poklikać, posłuchać muzyki i zasadniczo wszystko go obecnie jebie.

I jak tak o tym myślę, to się kurwa wzruszam. Wzruszam się świadomością, że właśnie zapisuje się w historii świata i że moje dziatki będą kiedyś mogły to czytać. Z tej okazji wspaniała piosenka, którą śpiewa człowiek będący autorem innych nieśmiertelnych słów. „Gdybym nie grał w zespole, nigdy bym nic nie przeleciał”. Albo jakoś w ten deseń. Jedziesz Lenny.