Z tego wszystkiego, żem zapomniał zupełnie, że co piątek raczyłem naszych czytelników piosenkami mojego życia. Sam stworzyłem świecką tradycję, a następnie zupełnie o niej zapomniałem. Ale co się odwlecze to wiadomo co, no nie. Nie było w piątek ale będzie dzisiaj. I to będzie nowa tradycja.
Na pierwszy ogień pójdą tacy Serbowie z Nowego Sadu. Generacija bez Buducnosti się nazywają. Czyli po naszemu Pokolenie bez przyszłości. Tak, nikt ich nie zna, wiemy. Też o nich nie słyszeliśmy, ale niezbadane wyroki You Tube’a skrzyżowały nasze życia. I odkryliśmy, że ten zespół to podobne genetyczne pojeby jak my. No bo kto by tam grał punk rocka, jednocześnie śpiewając i o piłce nożnej, o rozróbach, słonecznej Jamajce i o słodkim, utraconym Dixie Land?
Taki miks jest znakiem rozpoznawczym prawicowych oszołomów. Wiemy to, bo sami nimi jesteśmy. I już lubimy Generaciję bez Buducnosti. W planach wizyta w mecce serbskiego punk rocka, czyli Nowym Sadzie.
Skoro już o Karaibach mowa, to może pozostaniemy w klimatach reggae i Jamajki. Było dwóch bardów na tej słonecznej wyspie. Boba Marleya zna każdy, natomiast ja wolę tego drugiego, nieco mniej rozpoznawalnego. Tak naprawdę, obaj byli równie genialni, ale to Marley stał się ikoną pop-kultury, a Peter Tosh jest „tylko” legendą reggae. Może to i lepiej, bo jego piosenki są dzięki temu mniej wytarte i jest większa szansa, że na swojej drodze nigdy nie spotkacie jakiejś flanelowej wywłoki nucącej jego przeboje.
Jakby ktoś nie wiedział, to marihuana “jest dobra na wszystko”:
It's good for the flu
It's good for asthma
Good for tuberculosis
Even umara composis
Na świńską grypę też z pewnością pomaga.
A na koniec mój prywatny faworyt. Co prawda, nie słyszałem tej piosenki będąc na miejscu, natomiast nie ukrywam, że czasem sobie podśpiewuje tęsknie zerkając na mapę świata i myśląc, że trzeba będzie tam jeszcze wrócić...
Tak pięknie o ojczystym kraju może śpiewać tylko osoba będąca na emigracji. A ja się znowu kurwa wzruszyłem, muszę zacząć słuchać jakiejś innej muzyki chyba :)