czwartek, 22 października 2009

Aksjomat fekalny, czyli pierwsza nauka sadatyzmu magicznego

„Kiedy byłem dyrektorem Centrali Rybnej myślałem, że już gorzej być nie może. A dzisiaj z przyjemnością wróciłbym do pracy w Operze”.


Redaktor naczelny wydawnictwa "OPOKA" Samełko

***

Nie wiem czy zauważyliście, że na rynku filozofii panuje dziwny zastój. Platon, Arystoteles to klasycy, potem mieliśmy różnych świętych co to lubowali się w tym, że inni wylewali na nich kubły pomyj, potem Nietsche, Heideggger, Marks&Spencer i w sumie to tyle. Coś nam filozofia ostatnio podupadła chyba. Inna sprawa, że kiedyś mówiła językiem prostym, a obecnie posługuje się własnym slangiem, którego nie sposób zrozumieć bez matury.

Dlatego też, postanowiłem założyć własną szkołę filozoficzną. Taką prostą. A nawet prostacką, bo ja zasadniczo prostak jestem. Jako że większość ludzi to również jednostki mało skomplikowane pod względem intelektualnym, taka inicjatywa ma spore szansę powodzenia. Taka pop-filozofia. W sam raz na ostatnią stronę Faktu. Długo myślałem nad nazwą, dopóki nie wpadłem na oczywistość, że to musi być sadatyzm. Może być nawet sadatyzm magiczny, to brzmi lepiej i od razu pojawią się pytania typu: a dlaczego magiczny.
A dlatego żebyście się kurwa pytali.

Cytat który umieściłem na początku legł u podstaw mojej nauki o życiu. Każdy z nas ma swój złoty wiek, swoją gloryfikowaną przeszłość, do której wraca często myślami. Każdy z nas tęskni za tym co było. Każdy żałuje, że życie tak potoczyło się, że to straciliśmy, wkraczając w wiek srebrny. Albo nawet gówniany, tak jak ja. A tylko niewielu ma odwagę spojrzeć na swoją przeszłość i zadać sobie fundamentalne pytanie: czy aby na pewno jest za czym tęsknić?

Życie ma to do siebie, że składa się w większości z gówna, gównianych spraw i gównianych zmian. Zmiana zazwyczaj polega na tym, że w naszym życiu, w którym pływamy w gównie, ktoś dolewa nam go więcej i musimy machać szybciej kończynami, bo zaczyna nam się wlewać do buzi. I wtedy zaczynamy wspominać jak to brodziliśmy w gównie ledwie po pas i mówimy sobie „to były dobre czasy, dlaczego tego nie doceniałem?”. Popełniamy błąd i gwałt na sobie samym. Zamiast znaleźć wyjście z gównianego brodzika (bo ono gdzieś musi być), zaczynamy zawracać gównianą wisłę gównianym kijem.

Tak naprawdę, przecież oba stany rzeczy były złe. Owszem, to co było wcześniej mogło być złem mniejszym. Co nie zmienia faktu, że marząc o tym, by wrócić do stanu poprzedniego, pozbawiamy się godności i wiary w to, że jest świat bez gówna dookoła nas. A taki świat gdzieś przecież istnieje. Jest jakaś Arkadia, nie mam na myśli centrum handlowego, gdzie ludzie są szczęśliwi, robią to co chcą i każdego wieczora mówią do siebie, że to był dobry dzień. A gówno widzą tylko gdy podcierają sobie tyłek.

To jest trochę tak, że przeciętny człowiek, taki jak ja, zna tylko to co było i to co jest obecnie. Porównuje i to i to. Rachunek jest prosty, kiedyś było lepiej. Tyle, że gdzieś tam, w przyszłości, czeka na mnie coś nowego i być może to będzie mój świat bez gówna. Tak sobie myślę, że nazwę to aksjomatem fekalnym i utworzę z tego zręb sadatyzmu. W kolejce już czeka rewizja poglądów Szopenhauera, szczególnie tego kitu co wciskał o tym, że świat zewnętrzny to tylko nasze wyobrażenie. Ja wiem, że świat zewnętrzny jest realny i nawet wiem z czego się składa. Z gówna oczywiście. To będzie filozofia prosta, ale rzetelna. To będzie filozofia zmierzająca w kierunku dna życia, tylko po to żeby się od tego dna odbić jak ta gówniana sprężyna!