Chciałem napisać coś inteligentnego i przełomowego, ale coś w formie nie jestem. Wojak Mocny, zdaje się, wypalił mi nieco komórek mózgowych. Na szczęście te mi najbardziej potrzebne, odpowiadające za tani sentymentalizm oraz te które sprawiają, że zawsze znajduje w sklepie lodówkę z piwem, są chyba w porządku. Cała reszta czuje się źle.
Jako że ostatnio lubię sobie posłuchać muzyki, dzisiaj pora na kolejną porcję dźwięczących wspomnień. Gdybym miał wybrać tą jedną, jedyną piosenkę mojego życia, to zapewne wskazałbym dzieło Mike Skinnera. Prosty chłopak z Birmingham, z paskudnym akcentem i urodą rodem z angielskiego wsioła. Nie wiem gdzie był gdy Bozia rozdawała wzrost, bo wydaje się być tak z metra przycięty. Możliwe, że zastał się wtedy w kolejce po talent muzyczny i dostał go wręcz w nadmiarze. Śpiewa i komponuje wspaniale. W 2004 roku stworzył prawdziwe arcydzieło taniego sentymentalizmu. Czasem aż boje się tego kawałka słuchać, takie to kurwa jest piękne. Ale są takie chwile, kiedy do niego wracam, bo trzeba. Choć jest smutno, oj smutno.
Po tym video, pomyślałem, że w moim pustym życiu brakuje właśnie psa. Mógłbym z nim bujać się do siłowni albo pralni.
Ta płyta jest w ogóle depresyjna, choć bardzo życiowa. W kawałku poniżej podoba mi się przejście od agresywnej aklamacji, do niemal ballady. Od prostej złości do spokojnego pogodzenia się z życiem i jego wątpliwymi urokami. Chylę czoła przed mistrzem.
Z czasem Skinner wrzucił na luz i jakby przestał użalać się nd sobą i swoim losem. Kolejne płyty też są świetne, ale „A Grand Don't Come For Free” to chyba dzieło jego życia. Potem zaczęło być jakby weselej. W 2008 roku pojawiły się nawet jakieś oznaki optymizmu i radości, nawet w ciężkich chwilach.
Ja jednak, emocjonalnie, ciągle jestem w jego „ciemnych czasach”. Chociaż wszystko co nagrał, po prostu uwielbiam i czekam na kolejne rzeczy, nawet jeżeli muszą być takie słodkie jak te ostatnio.
poniedziałek, 26 października 2009
Apostoł smutku - Mike Skinner
Etykiety:
2004 rok,
birmingham,
cunts,
dry your eyes,
jesienna depresja,
mike skinner,
muzyka na smutki,
the streets,
wspomnienia