wtorek, 27 października 2009

Slap Shot

Po pierwsze uno, refleksja sportowa. Dzisiaj Bytovia II Bytów grała w Pucharze Polski z wielką Wisłą Kraków. Rezerwy klubu pałetającego się po okręgówce przeciwko Mistrzom Polski, którzy minimalnie ulegli wielkiej Levadii Tallinn. Piekarze, ciastkarze, nauczyciele wuefu zmierzyli się na zielonej murawie z piłkarzami, którzy, każdy oddzielnie, zarabiają miesięcznie więcej niż cała ich drużyna rocznie. Po prostu Dawid kontra Goliat. Takie mecze to sól sportu. W końcu o to chodzi w tym wszystkim, by wyjść i walczyć, jak równy z równym.
Oczywiście, polskie media rozdmuchały nieco ten pojedynek. Tak naprawdę, dzielni amatorzy w drodze do meczu z Wisłą pokonali jeden, góra dwa, sensowne zespoły. Brutalna prawda jest taka, że na takie spotkania, nikomu się nie chce spinać i czasem wychodzą takie sensacje. Wystarczy je ładnie opakować w mediach i już mamy wydarzenie, o którym pismaki mogą sobie gryzmolić.
Z kronikarskiego obowiązku: Wisła oczywiście wygrała, ale bytowianie jeszcze przez lata będą opowiadać o tym wydarzeniu przy alpadze, bo wątpię, by tam było ich stać na cokolwiek innego do kolacji.

Mając w pamięci dzisiejsze wydarzenie sportowe, pomyslałem, że zrobię sobie przerwę w narzekaniu na swoje życie i opiszę film, który mi się natychmiast nasunął na mózg.



Slap Shot. Wiem, wiem. Nikt o nim nie słyszał. Nie dziwię się. Bo to typowy film z sadatowskiej biblioteczki: znam go z dzieciństwa, ma swoje lata, a do tego, reprezentuje nurt amerykańskiego kina rozrywkowego. Takiego które ma bawić i sprawić, że nasze życie na chwilę choć, pozbędzie się fekalnego fetoru. Takiego, którym się gardzi „na salonach”. Większość wykształciuchów takim kinem się brzydzi, zostawiając je motłochowi. Wiem też, że motłoch jest na tyle tępy, że nigdy na ten film nie trafi. Co więc? Ano, nic dziwnego, że tylko ja znam to dzieło.

Fabuła jest prosta jak umysł kobiety. Paul Newman gra podstarzałego grającego trenera pewnej podupadłej drużyny hokejowej z Pensylwanii. Szare, przemysłowe miasto umiera razem ze swoimi zakładami stalowymi. Atmosfery nie poprawiają lokalni herosi lodu, którzy zaliczają się do najgorszych w swojej dywizji. Grają gdzieś w odległej lidze pseudo-zawodowej, której do tuzów NHL równie daleko jak naszym piłkarzom do Barcelony. Trybuny zioną pustkami, podobnie jak klubowa kasa. Ogólnie – beznadzieja. W tej beznadziei, jak to już w życiu, bywa, pojawia się więcej gówna, które zasłania gówniany horyzont. Właściciel drużyny postanawia ją zlikwidować. Newman robi wszystko, by odwrócić zły los i zaczyna cynicznie manipulować swoim otoczeniem, byleby oddalić zagładę. Jednym słowem – reprezentuje postawę godną sadatyzmu magicznego i miast dalej taplać się w gównie, nurkuje w nim, by znaleźć zawleczkę od gównianej wanny. Zmyśla bajkę o możnym sponsorze, który jest gotowy drużynę kupić i przenieść na słoneczną Florydę. Jak to już bywa w gównianym życiu, gówniane kłamstewko przeradza się w nadzieję wszystkich. Gównianie brutalna prawda musi jednak w końcu wypłynąć na powierzchnię, niczym gotujące się pierogi nadziane gównem.

Film podczas premiery chyba nikomu się nie spodobał. W idealistycznej Ameryce nie było miejsca na pokazanie tak zaawansowanego cynizmu jaki reprezentował główny bohater. Newman gra tu niezłego chama, co nie zdarzało mu się zbyt często. Nie tylko kreuje sztuczną rzeczywistość, nie tylko wszystkich w nią wciąga, ale dodatkowo, świadomie łamie wszystkie obowiązujące w sporcie reguły, tylko po to, by wygrać. Jednym słowem – nasz człowiek.

Slap Shot to jeden z takich filmów, które oglądając... płaczę. Nie tylko obecnie, bo jak wiecie, w tej chwili jestem w stanie wzruszyć się widząc jak podczas stukania męczy się ten nieborak Ron Jeremy. Nawet wtedy, gdy sadat jest sobą, czyli chamem i prostakiem bez krzty serca, przy tym filmie płaczę jak bóbr. Po pierwsze, to piękny film o sporcie i jego ideach. Drużyna Newmana gra brzydko. Gra na bakier z przepisami, używa więcej pięści i siły, zabijając jakąkolwiek urodę hokeja. Z kopciuszka ligi staje się finalistą rozgrywek. Z zespołu, którego nikt nie chce oglądać, staje się lokalną sławą, za którą jeżdżą napalone fanki. To wszystko proste ale nadal piękne. Bo kto z nas nigdy nie kibicuje słabszym i nie cieszy się gdy dają oni łupnia lepszym od siebie?
Druga sprawa jest taka, że film, mimo wszystko, to ciągle komedia. To płacz przez śmiech. A o elementy komediowe zadbali trzej bracia bliźniacy Hanson, którzy grają... niesamowite ale trzech braci bliźniaków!!! Wyglądają i zachowują się jak totalni debile.

Nie chce psuć Wam zabawy, ale kiedy ci okularnicy wychodzą na taflę lodu zamieniają się w brutalnych wojowników spod znaku kija i krążka. Nie sposób wtedy chociaż się uśmiechnąć.



Nawet wklejając tego linka nieco się wzruszyłem, ale myślę, że dopiero oglądając cały film można docenić ładunek emocjonalny jakim we mnie uderza.

Film po latach od premiery, doczekał się za Wielką Wodą, statusu dzieła kultowego. W Europie nie mamy jakoś tradycji „kina sportowego”. W Ameryce zaś, Slap Shot, to absolutny top takowego. Polecam i obiecuje już niebawem wrócić do dalszego smęcenia.